Ponieważ dzięki emisjom deweloperzy mogą finansować lub współfinansować zakup gruntów (banki nie kredytują zakupu gruntów), a inwestorzy rzadko, a nawet niechętnie, domagają się zabezpieczeń, bo zabezpieczenia obniżają ryzyko, a wraz z nim także dochody odsetkowe. Inwestorzy wiedzą wszak, że deweloperzy to branża bardzo rentowna, mieszkania wcześniej czy później znajdują nabywców niezależnie od cyklu koniunkturalnego, a rękojmią spłaty obligacji są właśnie niskie wskaźniki zadłużenia i dobra płynność oraz oczywiście wszelkiego rodzaju kowenanty.

Niemniej, duże firmy najczęściej kierują obligacje do inwestorów instytucjonalnych, ponieważ jest to rozwiązanie z reguły tańsze i szybsze niż emisja kierowana do inwestorów indywidualnych. Ci ostatni godzą się na wyższe ryzyko inwestycji, obejmując obligacje mniejszych i bardziej zadłużonych firm, ale oczywiście nie jest to żadną regułą.

Aktualnie, spośród deweloperów mieszkaniowych, ważnym prospektem emisyjnym dysponuje tylko Marvipol, który na jego podstawie może pozyskać jeszcze 50 mln zł. Jednak jego sytuacja płynnościowa jest aż zbyt dobra, więc w najbliższym czasie emisja jest wątpliwa. Prace nad zatwierdzeniem prospektu wiosną zapowiadał Dekpol, ale po pierwsze, dokument nie został jeszcze zatwierdzony, po drugie deweloperka to tylko fragment działalności grupy.

Być może część emitentów zdecyduje się na przeprowadzenie tzw. małych emisji publicznych, które nie wymagają zatwierdzonego prospektu, ale ich wartość nie może przekroczyć równowartości 5 mln EUR w czasie 12 miesięcy. Przed końcem roku w nowy okres „wolności emisyjnej” wejdą Budlex i Developres, a Arche i White Stone Development „wyzerują liczniki” w przyszłym roku. Pozostali emitenci mogą korzystać z trybu małych emisji publicznych, pytanie jednak czy zechcą?

Wszak popyt na mieszkania spada, a deweloperzy coraz częściej raportują o sprzedaży gruntów lub „nie wykluczają” takich transakcji. Zaś wysoki WIBOR oznacza drogie koszty finansowania nie tylko dla kredytobiorców, ale także dla deweloperów.