Szybko, bo w trzy dni po zatrzymaniu, wrócił pan na stanowisko prezesa MNI. Gdy prowadzone było śledztwo dotyczące Ryszarda Krauzego, kolejne doniesienia o jego przebiegu powodowały, że kursy jego spółek notowanych na GPW raz mocno spadały, potem znowu rosły. Nie obawia się pan, że podobnie będzie w przypadku firm z portfela MNI?
Rynek jest dziś w takim stanie, że reaguje histerycznie zarówno w jedną, jak i drugą stronę, targany różnymi informacjami – z Grecji, Włoch, w wyniku działań banków centralnych. Chyba nikt nie jest w stanie odpowiedzialnie przewidzieć, czy kursy pójdą w górę czy w dół, dotyczy to też akcji MNI. Dlatego przestaję się tym przejmować i mimo przeciwności zajmuję się tym, co umiem: biznesem. Mogę powiedzieć, że jestem zadowolony ze zmian i porządków, jakie zaszły w grupie MNI. Zbudowaliśmy grupę medialno-telekomunikacyjną, a sama spółka coraz bardziej przypomina fundusz inwestycyjny. A co do rynkowej wyceny – już wiele razy mówiłem, że dzisiejsza kapitalizacja akcji MNI nie odzwierciedla ich faktycznej wartości. Kto ma rację – dopiero się okaże.
Ile pana zdaniem są warte aktywa MNI?
Moim zdaniem czasy, gdy za firmę telekomunikacyjną można było zapłacić dwu-, trzykrotność jej EBITDA, dawno minęły. Transakcje przejęć TP Emitelu, Polkomtelu, a także Dialogu czy Crowleya pokazują, że dziś funkcjonująca wycena to średnio sześciokrotność EBITDA. Z tego punktu widzenia nawet ceny, jakie płacą za przejmowane aktywa Multimedia, są bardzo atrakcyjne.
Grupa MNI sprzedaje udziały w operatorze telewizji kablowej Stream Communications na rzecz Multimedia Polska. Kupiliście kablówkę zaledwie rok temu. Skąd ten pośpiech?