Zastąpił przed ubiegłorocznymi igrzyskami w Londynie pana Eddiego Seawarda, który pracował na tym stanowisku przez 22 lata i w pełni zasłużył na przydomek „zaklinacza trawy". Nowy zaklinacz przygotowywał się u boku starego przez 18 lat, więc zna wszystkie tajemnice fachu.
Kto myśli, że ma pracę miłą, łatwą i przyjemną, myli się okrutnie. Pan Stubley był za młodu kucharzem, trzy lata wydawał obiady i pocił się przy garnkach, więc wie, co mówi. – Presja czasu jest najważniejsza, jak w kuchni. Nie podasz śniadania o 15.30, bo tak ci pasuje. Wimbledon musi być gotowy na właściwy moment – przypomina.
W pracy pana Stubleya jest jeszcze wiele innych wyzwań. Codzienne strzyżenie 41 kortów tenisowych (19 na mecze, 22 treningowych) do wysokości 8 mm. Codzienne podlewanie do wilgotności określonej precyzyjnie w normach wyliczonych przez naukowców ze Sports Turf Research Institute w Bradford. Codzienne sprawdzanie nośności nawierzchni testerem Clegga (to taki rodzaj sprytnego młotka z miernikiem). Codzienne sprawdzanie liczby źdźbeł na cal kwadratowy. Niecodzienne testy też są możliwe, na przykład szorowanie trawy testowym butem tenisowym w celu określenia ścieralności.
Pan Seaward z panem Stubleyem w 2001 roku dokonali małej wimbledońskiej rewolucji, zastępując odważnie mieszankę rajgrasu z kostrzewą czerwoną samym rajgrasem. Zmiana poprawiła wytrzymałość kortów, ale pan Stubley ma przecież także na głowie szkodniki. Nie tylko tradycyjne robaki drążące niekiedy trawę od spodu i larwy gryzące źdźbła od góry. Je można potraktować bronią chemiczną. Wielkimi wrogami wimbledońskiej trawy są przede wszystkim lisy, a dokładniej ich uryna, która wypala wstydliwe ślady. Bywało, że lis robił swoje nawet w dniu finału na korcie centralnym. Cała loża królewska widziała.
Pan Stubley na lisy ma patrole z psami i elektryczne ogrodzenia przed turniejem, ale i to mało, gdy z góry zaatakują gołębie. Nie trzeba pisać, czym zaatakują, w każdym razie nie jest to nawóz ekologiczny i trawie przychylny, bo zawiera siarkę. Na gołębie jest Rufus, rasowy jastrząb myszołowiec pożyczany z jednego z londyńskich lotnisk. Trzy razy w tygodniu robi obloty i w zasadzie to wystarczy.