Trwająca od pewnego czasu wyraźna rozbieżność między deklaracjami amerykańskiej Rezerwy Federalnej w sprawie podwyżek stóp procentowych a przekonaniami inwestorów i analityków, niedających tym zapowiedziom wiary, zdaje się dobiegać końca. Fed już raz ustąpił rynkom. Teraz czas na rewanż.
Fed nierychliwy, ale konsekwentny
Stara giełdowa zasada stanowczo odradza grę, w której inwestorzy nie respektują kierunku prowadzonej przez Rezerwę Federalną polityki pieniężnej i lekceważą związane z nią konsekwencje. Od wybuchu ostatniego globalnego kryzysu finansowego wszyscy patrzą na Fed jak na dobrego wujka, który nie pozwoli, by na rynkach komuś stała się krzywda i jak trzeba, dosypuje dolarów, gdy tylko hossa zaczyna się chwiać. Taka postawa stępiła instynkt samozachowawczy, a historia wcześniejszych działań amerykańskich władz monetarnych poszła w zapomnienie. Czym innym jest jednak przekonanie, że Fed nie powtórzy błędów z przeszłości polegających na zbyt radykalnym zaostrzaniu warunków, czym innym zaś wiara w to, że okres bliskich zera stóp procentowych będzie trwał w nieskończoność.
Mimo licznych meandrów, jakimi toczyła się w USA polityka pieniężna w ostatnich latach, widoczna jest jednak wyraźnie konsekwencja Fedu w dążeniu do jej normalizacji. Wystarczy przypomnieć sobie nie tak przecież odległe czasy wygaszania programu ilościowego luzowania. Wówczas również mieliśmy do czynienia z taktyką „krok w przód, dwa kroki w tył" oraz z budzącą krytykę i irytację polityką komunikowania się Fedu z rynkami. Wiele elementów tamtej strategii można dostrzec także i w obecnej fazie rozpoczętego w grudniu ubiegłego roku, cyklu zaostrzania polityki pieniężnej. I wiele się z tej lekcji można nauczyć. Krytyka, krytyką, ale czyż Fed tym swoim meandrowaniem nie doprowadził do tego, że zakończenie QE3 rynki przyjęły z ulgą, której realnym objawem była wielomiesięczna hossa? Podobnie było w przypadku pierwszej od niemal dziesięciu lat podwyżki stóp procentowych, choć pojawienie się pełnej analogii zakłóciły silne obawy związane z sytuacją w Chinach, skutkujące trwającym sześć tygodni minikrachem na początku 2016 r. To pod wpływem obaw przed rynkowymi turbulencjami Fed odstąpił od zapowiadanej wcześniej ścieżki monetarnego zacieśniania. Od tego czasu rynki jednak zdecydowanie się wzmocniły. Może aż nadto, zasługując na trochę otrzeźwienia.
Warto także przypomnieć, że inwestorzy byli już niemal pogodzeni ze świadomością rozpoczęcia cyklu podwyżek stóp, uznając to za normalną kolej rzeczy, większość formalnych przesłanek do jego rozpoczęcia pojawiła się już dawno, a kondycja amerykańskiej gospodarki, choć nie w pełni jednoznaczna, nie dostarcza argumentów za trzymaniem stóp w pobliżu zera.
Seria jastrzębio brzmiących wypowiedzi przedstawicieli Rezerwy Federalnej, jakie pojawiły się w ostatnich dniach w dawno niewidzianym natężeniu, oraz publikacja protokołu z poprzedniego posiedzenia Fedu, potwierdzającego to nastawienie, nie przesądzają, czy ostatecznie stopy pójdą w górę już w czerwcu, czy miesiąc później, ale dla rynków stanowiły wystarczającą podstawę do refleksji. Być może właśnie o to chodziło i rację mają ci, którzy twierdzą, że Fed chciał w ten sposób przygotować rynki do zbliżającej się decyzji bądź wysondować, jak mogą się zachować. Patrząc na kalendarz, w którym mocno na czerwono zaznaczono datę 23 czerwca, czyli brytyjskiego referendum, trudno oczekiwać, by tydzień przed tym wydarzeniem Fed zaryzykował ogłoszenie podwyżki, niezależnie od wyników sondaży. Nie mówiąc już o tym, że do połowy czerwca mogą pojawić się dane makroekonomiczne, które będą skłaniały Fed do wstrzemięźliwości.