„W swoich antyeuropejskich nastrojach posunęli się trochę za daleko", „Tylko oni mogli opuścić Europę dwa razy w ciągu tygodnia" – sieć pełna jest takich żartów. A zawodnicy doczekali się już przydomka „Brexit Boys" nawiązującego do popularnego w latach 90. amerykańskiego zespołu „Backstreet Boys".
Media na Wyspach nie próbują nawet ukrywać, że reprezentacja okryła kraj hańbą. „To największe upokorzenie od 1950 r., kiedy przegraliśmy z USA na mundialu w Brazylii" – twierdzi telewizja BBC. Dziennik „Guardian" pisze, że trener Roy Hodgson już zawsze będzie kojarzony z tą kompromitacją, a „Independent" martwi się o przyszłość angielskiej piłki („Wygląda blado").
Trudno się dziwić takim nastrojom w ojczyźnie futbolu. Nadzieje rozbudzili sami zawodnicy. Wayne Rooney przekonywał, że to najlepsza drużyna, w jakiej występował. Lepsza niż ta, w której byli Steven Gerrard, Frank Lampard i John Terry. Ten młody zespół (które to złote pokolenie z kolei?) musi się jednak jeszcze sporo nauczyć.
Rosjanom pozwolił strzelić wyrównującego gola w doliczonym czasie, zwycięstwo nad Walią wymęczył w samej końcówce, ze Słowacją zremisował po bezbarwnym meczu i wreszcie przegrał z Islandią, która ma kilkanaście razy mniej mieszkańców niż Anglia zarejestrowanych piłkarzy, jeden z jej trenerów jest dentystą, a bramkarz dorabia sobie jako reżyser.
Na Wyspach przyszedł czas rozliczeń. Kozłem ofiarnym uczyniono bramkarza Joe Harta, zaczęły się poszukiwania nowego selekcjonera. Na giełdzie nazwisk byli reprezentanci: faworyt bukmacherów Gareth Southgate (obecnie prowadzi angielską młodzieżówkę), Gary Neville (były asystent Hodgsona) i Alan Shearer (ostatnio telewizyjny ekspert). Wśród kandydatów, którzy mogliby być lekiem na wielkiego kaca, wymienia się też m.in. byłego szkoleniowca Liverpoolu Brendana Rodgersa i pracującego w Crystal Palace Alana Pardew.