Kiedy w półfinale wzbił się w powietrze, strzelając głową gola Walii, wyglądał przy obrońcach rywali jak siatkarz zbierający się do decydującego ataku. Trzy minuty później asystował przy drugiej bramce. Bez niego Portugalia nie wyszłaby z grupy, bez niego nie odniosłaby pierwszego zwycięstwa w regulaminowym czasie, bez niego wreszcie nie awansowałaby do wielkiego finału. – Lepiej zacząć słabo i skończyć dobrze niż odwrotnie – odpowiada na krytykę.
Ronaldo zdobył już dziewięć goli i wyrównał rekord Michela Platiniego. Fakt, że Francuz dokonał tego w jednych mistrzostwach, a Portugalczyk potrzebował aż czterech turniejów, pokazuje, jak zmienił się futbol na przestrzeni ostatnich 30 lat. Cristiano rozegrał też w Euro najwięcej spotkań (20) i został pierwszym zawodnikiem, który wystąpił w trzech półfinałach. Nieźle jak na piłkarza, który na boiskach we Francji jest daleki od swojej optymalnej formy. Dziennik „Record" już nazwał go nieśmiertelnym.
Ale Ronaldo chce więcej. I w niedzielę wieczorem spróbuje w Paryżu dogonić niespełnione marzenie. W 2004 roku, jeszcze jako świetnie zapowiadający się nastolatek, przeżył jedno z największych rozczarowań. Portugalia, mimo że była faworytem i gospodarzem, przegrała mecz o złoto z Grecją. Młody Cristiano nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Siedział na murawie stadionu w Lizbonie i płakał. – Mam nadzieję, że tym razem będą to łzy szczęścia – mówi. Motywować go nie trzeba, porównywany z nim na każdym kroku Leo Messi właśnie rozstał się z argentyńską kadrą – bez choćby jednego trofeum. Ronaldo lepsza okazja na triumf z reprezentacją może się już nie zdarzyć.
Trener Fernando Santos przypomina, że finały są po to, by je wygrywać. Portugalska prasa trzyma go za słowo i wierzy, że z pomocą człowieka, który pod Akropolem spędził kilka ładnych lat szkoleniowej kariery, uda się zapomnieć o greckiej traumie.