Z jednej strony jest wybitnym bramkarzem, z drugiej nie sposób pozbyć się natrętnego wrażenia, że nie osiągnął tyle, ile mógł i powinien. Że dokonywał złych wyborów, że zabrakło kogoś, kto pomógłby jego karierze obrać odpowiednie tory. Że mógł być naprawdę wielki.
Zawsze będzie się kibicom kojarzył z heroiczną postawą na mistrzostwach świata 2006 i Euro 2008, ale jednocześnie trzeba pamiętać, że reprezentacja Polski na obu tych turniejach rozczarowała i nie była w stanie awansować z grupy, a fenomenalne interwencje Boruca chroniły tylko biało-czerwonych kibiców przed jeszcze większymi rumieńcami wstydu. Gdy w końcu drużyna Adama Nawałki pojechała na wielką imprezę (Euro 2016) nie tylko po to, by stanowić tło dla zmagań największych, Boruc był już tylko trzecim bramkarzem, człowiekiem bardziej mającym służyć kolegom swoim doświadczeniem i charyzmą niż pomagającym na boisku.
Mimo to rozegrał między słupkami aż 64 mecze w biało-czerwonych barwach, najwięcej spośród wszystkich bramkarzy – więcej od Jana Tomaszewskiego, Józefa Młynarczyka czy Jerzego Dudka.
Nie tylko celebryta
Gdy w poprzedni wtorek Boruc ogłosił zakończenie kariery reprezentacyjnej, przez polski internet przelała się fala ckliwych wspomnień, peanów, komentarzy i felietonów. Niby tylko trzeci bramkarz kadry, niby tylko zawodnik drużyny ze środka tabeli Premier League, a jednak wraz z odejściem Boruca faktycznie kończy się pewna epoka...
Był jednym z pierwszych celebrytów piłkarskich w naszym kraju. Jeśli nie pierwszym. Nie mówimy w tym momencie o zawodniku, który zachwyca swoim poziomem sportowym i o którym kibice chcą wiedzieć jak najwięcej, ale o prawdziwym tabloidowym celebryctwie. Takim, którego konsumpcją zajęte są gospodynie domowe i pryszczate nastolatki. Ludzie na co dzień zupełnie nieinteresujący się sportem.