Na razie obowiązuje prosty scenariusz, w którym 23 kwietnia do drugiej tury wyborów kwalifikują się Emanuel Macron i Marine Le Pen, a 7 maja zwycięża ten pierwszy.
Wszystko wskazuje na to, że inwestorzy założyli optymistyczny scenariusz rozwoju wydarzeń politycznych we Francji. Tymczasem sytuacja może się okazać bardziej skomplikowana, a perspektywy nie tak różowe.
W Paryżu już się cieszą
Obserwując zachowanie paryskiej giełdy, trudno odnieść wrażenie, że dzieje się coś niepokojącego. CAC40 znajduje się 30 proc. powyżej dołka z lutego ubiegłego roku, 27 proc. wyżej niż w szczycie brexitowej paniki i 16 proc. ponad poziomem szoku po zwycięstwie Donalda Trumpa. Być może inwestorzy przyzwyczaili się już do tego, że im większa niespodzianka i „katastrofa", która może wstrząsnąć dotychczasowym porządkiem w danym kraju, regionie czy nawet na świecie, tym większe szanse na giełdową hossę, następującą nieuchronnie po chwilowym tąpnięciu. Dwa tygodnie temu CAC40 znajdował się na poziomie najwyższym od sierpnia 2015 r. W miniony czwartek, na jedną sesję przed datą wyborów, był ledwie 57 punktów, czyli 1 proc. niżej. Wszystko wskazuje na to, że wciąż obowiązuje prosty scenariusz, w którym 23 kwietnia do drugiej tury wyborów kwalifikują się Emanuel Macron i Marine Le Pen, a 7 maja zwycięża ten pierwszy i wszystko jest „pozamiatane". Francja nie tylko nie wychodzi z Unii Europejskiej, ale szykuje się do jazdy na szybszym torze w tandemie z Niemcami i nieliczną ekipą zawodników towarzyszących, zostawiając w tyle maruderów, niechętnych ściślejszej integracji. Francuscy populiści i próbująca się buntować część ludu przełykają gorzką pigułkę i udają się posłusznie do fabryk, biur czy gdzie tam ich niedoszła rewolucja zastała, godząc się ze swym losem.
Ten sielankowy obraz przyszłości zmącony został jedynie na moment w środę, kiedy paryski indeks stracił 1,6 proc., gdy sondaże pokazały, że już wynik pierwszej tury głosowania nie musi być tak oczywisty, a dwa tygodnie oczekiwania na ostateczne rozstrzygnięcie w drugim podejściu mogą okazać się bardzo nerwowe. W rzeczywistości nerwowo może być aż do czerwcowych wyborów parlamentarnych, po których okaże się, jak będzie wyglądała francuska scena polityczna i układ władzy. Bardzo prawdopodobny może stać się wariant, w którym, według określenia Christophera Dembika, pochodzącego z Francji ekonomisty Saxo Banku, „Francja staje się niemożliwa do rządzenia". Jak widać, obszarów niepewności i zagrożeń jest w związku z francuską polityką bardzo wiele i niewiele z nich rynki już uwzględniają. Na awersję do ryzyka wskazują co prawda takie elementy, jak wysoki spread między rentownością obligacji francuskich i niemieckich czy generalnie wzrost cen obligacji skarbowych, widoczny od kilku tygodni na niemal całym świecie, umocnienie się jena oraz zwyżka notowań złota, ale nie wydaje się, by stanowiło to wystarczający bufor, chroniący przed silnymi perturbacjami, gdyby sytuacja rozwinęła się niezgodnie z zarysowanym na wstępie „sielankowym" scenariuszem z porażką Marine Le Pen jako głównym punktem programu. Warto tylko przypomnieć, że francuskie kłopoty zbiegłyby się z rozpoczęciem negocjacji w sprawie Brexitu, nieoczekiwanie zakłóconym przez rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii, które zresztą odbędą się tuż przed francuskimi, a w nieodległej perspektywie kilku miesięcy mamy wybory w Niemczech.