Ten sielankowy obraz przyszłości zmącony został jedynie na moment w środę, kiedy paryski indeks stracił 1,6 proc., gdy sondaże pokazały, że już wynik pierwszej tury głosowania nie musi być tak oczywisty, a dwa tygodnie oczekiwania na ostateczne rozstrzygnięcie w drugim podejściu mogą okazać się bardzo nerwowe. W rzeczywistości nerwowo może być aż do czerwcowych wyborów parlamentarnych, po których okaże się, jak będzie wyglądała francuska scena polityczna i układ władzy. Bardzo prawdopodobny może stać się wariant, w którym, według określenia Christophera Dembika, pochodzącego z Francji ekonomisty Saxo Banku, „Francja staje się niemożliwa do rządzenia". Jak widać, obszarów niepewności i zagrożeń jest w związku z francuską polityką bardzo wiele i niewiele z nich rynki już uwzględniają. Na awersję do ryzyka wskazują co prawda takie elementy, jak wysoki spread między rentownością obligacji francuskich i niemieckich czy generalnie wzrost cen obligacji skarbowych, widoczny od kilku tygodni na niemal całym świecie, umocnienie się jena oraz zwyżka notowań złota, ale nie wydaje się, by stanowiło to wystarczający bufor, chroniący przed silnymi perturbacjami, gdyby sytuacja rozwinęła się niezgodnie z zarysowanym na wstępie „sielankowym" scenariuszem z porażką Marine Le Pen jako głównym punktem programu. Warto tylko przypomnieć, że francuskie kłopoty zbiegłyby się z rozpoczęciem negocjacji w sprawie Brexitu, nieoczekiwanie zakłóconym przez rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii, które zresztą odbędą się tuż przed francuskimi, a w nieodległej perspektywie kilku miesięcy mamy wybory w Niemczech.
Wall Street i Frankfurt nadal w korekcie
Amerykańscy inwestorzy koncentrują się raczej na własnych problemach. Jednym z głównych zdaje się być utrata entuzjazmu związanego z obietnicami Donalda Trumpa i jego wciąż zaskakujące posunięcia. Oddaliły się co prawda na razie obawy dotyczące protekcjonizmu, wojen handlowych i oskarżania wszystkich wokół o amerykańskie nieszczęścia. Ale Ameryka wciąż nie staje się wielka, podatki nadal są wysokie, biliony dolarów nie płyną do gospodarki, która zaczyna wykazywać oznaki zadyszki. Część wskaźników sygnalizuje osłabienie, jak na przykład ostatnie odczyty indeksu NY Empire State czy Fed z Filadelfii, rozczarowała liczba nowych miejsc pracy w sektorach pozarolniczych, zwiększyła się liczba wniosków o zasiłek dla bezrobotnych, słabną wskaźniki produkcji przemysłowej, sprzedaży detalicznej, liczba zamówień, wyraźnie obniżyła się presja inflacyjna. Oczekuje się słabej dynamiki PKB za pierwszy kwartał. Wyniki finansowe amerykańskich spółek nie budzą zachwytu, potwierdzając tezę o przewartościowaniu na rynku akcji. Jednocześnie przedstawiciele Fedu wciąż podtrzymują gotowość do kontynuacji cyklu podwyżek stóp procentowych i coraz bardziej optują za rozpoczęciem ograniczania sumy bilansowej baku centralnego. Kwintesencją tych okoliczności jest trwająca od początku marca spadkowa korekta na Wall Street. Jej przebieg jest jak do tej pory łagodny, ale czas trwania nie pozwala na ignorowanie jej znaczenia i powodów, które za nią stoją. Ostatnie dni stały pod znakiem walki indeksów o utrzymanie psychologicznych poziomów 20 500 punktów w przypadku Dow Jonesa i 2350 punktów dla S&P500. Na razie byki zdołały z tej próby wyjść obronną ręką, ale jeszcze za wcześnie, by odtrąbić zakończenie korekty i liczyć na kontynuację hossy.
Po niedawnym zbliżeniu się do poziomu historycznego maksimum z kwietnia 2015 r.,w fazie korekty znalazł się także indeks giełdy we Frankfurcie. Choć w czwartek udało się utrzymać poziom 12 500 punktów, także i w jego przypadku nie można mieć pewności co do rozwoju sytuacji. Przynajmniej do poniedziałku, gdy poznamy wyniki pierwszej tury francuskiego głosowania. Spośród głównych światowych giełd najgorzej wygląda sytuacja w nieco zapomnianej ostatnio Japonii. Nikkei od połowy marca traci już 6 proc., a techniczny układ rynku nie wygląda korzystnie dla posiadaczy akcji.
Ropa i miedź w opałach
Jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się, że wzrostowa tendencja na giełdach towarowych nie jest niczym zagrożona i za chwilę po niedawnej korekcie nie będzie śladu. Tymczasem notowania miedzi zamiast odbić się od marcowych dołków, w minioną środę znalazły się poniżej nich, zbliżając się do poziomu 5600 dolarów za tonę. Oznacza to spadek od szczytu z połowy lutego o ponad 8 proc. Kontrakty terminowe na metal w minioną środę zbliżyły się do krytycznego poziomu z przełomu grudnia i stycznia. Nie pomogły tu ani dobre dane z chińskiej gospodarki, ani poprawiające się prognozy dla koniunktury na świecie, ogłaszane ostatnio przez wiodące międzynarodowe instytucje finansowe, ani mocno tracący na wartości dolar. Do gwałtownego zwrotu sytuacji doszło też na rynku ropy naftowej. Rozpoczęty w ostatnich dniach marca rajd nie przetrwał dwóch tygodni. Dynamiczna, sięgająca 12 proc. zwyżka została już niemal w połowie zniwelowana i w przypadku WTI w grze na powrót jest walka o utrzymanie ceny powyżej 50 dol. za baryłkę.