W Dzienniku Ustaw z 5 grudnia wydrukowano rozporządzenie ministra kultury w sprawie obowiązku prowadzenia ksiąg ewidencyjnych przez antykwariuszy i marszandów. Rozporządzenie obowiązuje od 6 grudnia. Ma ono podstawowe znaczenie dla nabywców i dla samego rynku.
W księdze należy rejestrować każdy sprzedany zabytek w cenie powyżej 10 tys. zł, trzeba wpisywać różne informacje o transakcji. Najważniejsze jednak, że prawo nakazuje spisywać każdego nabywcę (!) takiego przedmiotu. W księdze znajdzie się jego adres, PESEL itp. Tego najbardziej boją się sprzedawcy oraz klienci.
Panuje przekonanie, że znakomita część rynku zejdzie do podziemia. Już za około pół roku będziemy wiedzieli, czy uzasadniony był lęk przed nowym prawem. Czy faktycznie jest to cios nożem w plecy? Wyczerpująco sygnalizowałem projekt prawa w „Parkiecie" (21–22 października). Prawodawca pod wpływem m.in. krytyki prasowej wprowadził zmiany do ostatecznej wersji rozporządzenia.
Zaskakuje przede wszystkim fakt, że każdy sam sobie ma sporządzić papierową księgę. Prawdopodobnie chodzi o to, że w ten sposób budżet zaoszczędzi pieniądze na druku znormalizowanych ksiąg. Wprowadzono też pojęcie „komisu". Projekt operował tylko pojęciem „sprzedaży". Ograniczało to poważnie zakres działania nowego prawa. W kraju handluje się prawie wyłącznie przedmiotami przyjętymi w komis, ponieważ antykwariatom brak kapitału na zakup towaru.
Dla nabywcy ma znaczenie fakt, że do księgi wpisywać trzeba tylko „zabytki". Według prawa zabytek to: „Dzieło człowieka lub związane z jego działalnością i stanowiące świadectwo minionej epoki, których zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na posiadaną wartość historyczną, artystyczną lub naukową" (ustawa z 23 lipca 2003 roku o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, Dziennik Ustaw nr 162).