We wrześniu pana firma trafiła na listę ostrzeżeń publicznych KNF. Ma pan tak duże doświadczenie na rynku kapitałowym i kierowaniu TFI, a jednak KNF dopatrzyła się złamania prawa?
Warto zauważyć, że przed wpisem nie toczyło się wobec nas żadne postępowanie, więc było to tym większe zaskoczenie. Kilka kwestii wymaga jednak w tej sprawie wyjaśnienia. Po pierwsze jestem wdzięczny Komisji, że przychyliła się do naszej prośby i opublikowała komunikat, który wyjaśnia przyczyny wpisu. To nam dużo dało. Klienci dowiedzieli się, że nie było to związane z działalnością inwestycyjną funduszy, a w zasadzie powodem wpisu na listę ostrzeżeń były materiały opublikowane na naszej stronie internetowej. Dochodzimy tu do ważnej kwestii. My od początku stawialiśmy na transparentność. Zarówno przez klientów, jak i dystrybutorów byliśmy chwaleni za zakres prezentowanych informacji. Uważamy, że właśnie w tę stronę należy iść. Popatrzmy na regulacje, które teraz wchodzą. Dochodzą PRIIPs (dokument informacyjny o produkcie – red.), KID-y dla FIZ-ów itd. Pokazujemy klientom jakieś wskaźniki: Sharpe'a, Treynora i Bóg wie kogo jeszcze, które wiele mówią mnie, a klientom nic albo prawie nic. Kilka lat temu w „Parkiecie" ukazał się wywiad z Barbarą Jawdosiuk, ówczesną dyrektor Departamentu Funduszy Inwestycyjnych KNF, w którym udowadniała, że pokazanie 10 największych pozycji w portfelu jest naruszeniem tajemnicy zawodowej. To jest postawienie sprawy na głowie. Bo klientowi wskaźnik Sharpe'a nic nie powie, natomiast pokazanie 10 największych spółek w portfelu – bardzo dużo. Czy mielibyśmy takie problemy z redukcjami żądań umorzeń, gdyby klienci widzieli 10 największych spółek razem z ich udziałem w portfelu danego funduszu? Czy nie byliby w lepszej sytuacji i lepiej poinformowani? Tymczasem KNF dowodziła, że przepis tego zabrania. Twierdzę, że tym gorzej dla przepisu, należy go wtedy zmienić, tym bardziej że takie są standardy w zachodnim świecie. Prosta rzecz. Jeśli to nie powinno być zwyczajem, to powinno być wręcz przymusem, zamiast kilku wskaźników, liczonych syntetycznie, na skali ryzyka itd. Śmiem twierdzić, że 90 proc. klientów nie mówią one nic. Tym, czego branża potrzebuje i co utrudnia jakiekolwiek nieprawidłowości, jest transparentność. Im więcej musisz pokazać, tym trudniej jest ci jakiekolwiek nieprawidłowości w działaniu ukryć. Od początku staraliśmy się pokazywać jak najwięcej, po to by budować zaufanie. Skoro klient właściwie nie ma wpływu na to, co dzieje się w funduszu, to niech przynajmniej widzi jak najwięcej.
Jeśli chodzi o stosunek między nami a klientem, obowiązuje go znajomość statutu funduszu. Jest on jawny i jest w rejestrze. W polskim systemie prawnym obowiązuje domniemanie jawności i znajomości rejestru. Czyli klient w sporze z TFI nie może zasłaniać się tym, że nie znał statutu. A gdzie ten statut ma znaleźć? Dlatego na naszej stronie były statuty, tak było od lat. Wciąż zresztą się tam znajdują, ale dostęp jest chroniony hasłem.
Problem publikacji – zdaniem KNF – zbyt wielu informacji nie dotyczy tylko nas. Myślę, że nas dotyczy wpis i zawiadomienie, bo jest to próba. Dlaczego na nas? Bo my mieliśmy tych informacji najwięcej. Cały czas na poziomie IZFiA prowadzona jest z KNF debata na temat tego, co można ujawniać na temat FIZ-ów. Przepisy mówią, że zakazane jest pokazywanie informacji mających na celu promowanie nabycia papierów wartościowych i stanowiących podstawę do podjęcia decyzji inwestycyjnej. Nie jest zatem zakazane pokazywanie jakichkolwiek informacji na temat funduszu niepublicznego. Musimy przyjąć jakiś standard. Musimy ocenić, co racjonalny inwestor uważa za wystarczającą podstawę do inwestycji.
Czy znana jest już decyzja prokuratury?