Prognozy S&P pozostają dość pesymistyczne, ale nie są radykalnie odmienne od innych. Międzynarodowy Fundusz Walutowy ocenia, że wzrost PKB Polski będzie opadał w kierunku 2,7–2,8 proc. rocznie. Do tego przedziału spaść ma już w 2021 r. Organizacja ds. Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) przewiduje zaś, że między 2020 a 2030 Polska gospodarka będzie rosła w tempie 2,2 proc. rocznie. Według tej instytucji w kolejnej dekadzie będziemy już rozwijali się wolniej niż Niemcy. Także za tymi przewidywaniami stoi wyjątkowo szybkie starzenie się ludności nad Wisłą, którego konsekwencje spotęgowało obniżenie wieku emerytalnego. Według danych GUS w Polsce żyje obecnie około 24 mln osób w wieku od 20 do 64 lat, ale do 2030 r. liczba ta zmaleje do 21,6 mln osób, a w kolejnej dekadzie do 20,5 mln osób. W opublikowanym kilka dni temu artykule „Demographic Headwinds in Central and Eastern Europe" ekonomiści z MFW tłumaczą, że te zmiany populacji i jej struktury wieku będą hamowały gospodarkę na trzy sposoby. Po pierwsze, będą skutkowały spadkiem podaży pracy. Po drugie, mogą negatywnie wpływać na produktywność pracowników. Po trzecie zaś, będą obciążały finanse publiczne, co wymusi albo podwyżki podatków, albo wzrost długu publicznego, który może wypierać prywatne inwestycje.
Założenia dopasowane do tezy?
Tymczasem Departament Analiz Ekonomicznych NBP w „Raporcie o inflacji" na początku lipca ocenił, że tempo wzrostu produktu potencjalnego w ostatnich latach wynosiło 3,7 proc. i utrzyma się na tym poziomie co najmniej do końca 2021 r. W porównaniu z poprzednią edycją tego raportu, z marca, ścieżka produktu potencjalnego została podwyższona nieznacznie. Ale w porównaniu z prognozą sprzed roku zmiana jest niebagatelna. Wtedy analitycy z DAE NBP oceniali, że w bieżącym roku potencjalny PKB zwiększy się o 3,2 proc., choć jednocześnie formułowali bardziej optymistyczne prognozy zatrudnienia. Oczekiwali, że w 2019 r. liczba pracujących zwiększy się o 0,6 proc., a niewielki wzrost odnotuje także w 2020 r. Obecnie sądzą, że zatrudnienie stanie w miejscu. Krótko mówiąc, potencjał gospodarki jest w ich ocenie większy, niż wydawało się rok temu, choć sytuacja demograficzna pogarsza się szybciej. Te prognozy robią szczególnie silne wrażenie, gdy uświadomimy sobie, że 3,7 proc. to średnie tempo wzrostu PKB Polski w latach 2000–2018. Czyżby demografia nie była w stanie polskiej gospodarki zatrzymać?
Po publikacji tych prognoz co bardziej podejrzliwi komentatorzy wskazywali, że DAE NBP nagina prognozy tak, aby pokazywały stabilizację inflacji w okolicy celu, czyli 2,5 proc. Im bowiem wyższy wzrost potencjalny, tym – przy danym rzeczywistym wzroście PKB – mniejsza presja inflacyjna. Biorąc pod uwagę to, że polska gospodarka już powoli traci impet, wkrótce wzrost PKB znajdzie się poniżej wzrostu potencjalnego (z prognoz NBP wynika, że stanie się to w 2021 r.), a wtedy inflacja, która w tym roku ostro przyspieszyła, zacznie maleć. A to przydaje wiarygodności ocenom prezesa banku centralnego Adama Glapińskiego, że stopy procentowe mogą pozostać na rekordowo niskim poziomie nawet do końca 2022 r.
A jak rewizję potencjału polskiej gospodarki tłumaczy sam NBP? – Po pierwsze, bieżące dane wskazują na wyższą od oczekiwań wydajność pracy mierzoną jako relacja PKB do liczby pracujących według BAEL (Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności – red.). Po drugie, rewizja przez GUS dynamiki inwestycji w latach 2017–2018 w górę oraz lepszy od oczekiwań odczyt tej kategorii w I kw. br. wpłynęły na przyśpieszenie pomiędzy marcową a lipcową projekcją tempa wzrostu kapitału produkcyjnego. Rewizja prognozy produktu potencjalnego w górę jest także spójna z tym, że pomimo wyższego od prognozowanego w marcu tempa wzrostu gospodarczego w I połowie br. inflacja bazowa kształtuje się na poziomie zbliżonym do ścieżki z projekcji marcowej – mówi „Parkietowi" Piotr Szpunar, dyrektor DAE.
Najlepiej prognozom poddaje się historia
To, że ocena potencjału polskiej gospodarki w ostatnich latach wymagała przeszacowania w świetle tego, jak szybko się ona rozwijała, trudno kwestionować. – W ostatnich latach wzrost PKB utrzymywał się na wysokim poziomie, a jednocześnie nie było widać oznak przegrzania gospodarki np. w postaci istotnego wzrostu inflacji czy nierównowagi w bilansie handlowym. Można więc oceniać, że produkt potencjalny rósł w tempie zbliżonym do rzeczywistego PKB. A skoro inwestycje w tym czasie rozczarowywały, a podaż pracy rosła coraz wolniej, to można przyjąć, że szybko rosła produktywność – przyznaje Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich. Przypomina, że swoją ocenę potencjału polskiej gospodarki zweryfikowała też ostatnio Komisja Europejska. Jeszcze w 2017 r. przewidywała, że wzrost naszego potencjalnego PKB w kolejnych latach spadnie poniżej 3 proc. Teraz ocenia, że w tym roku wyniesie on 3,9 proc., a w 2020 r. 4 proc.
Osobnym pytaniem jest, czy taki wzrost produktu potencjalnego może się utrzymać na dłuższą metę. NBP zakłada, że tak będzie przynajmniej w najbliższej przyszłości. I nie jest w tym odosobniony. Ekonomiści z Goldman Sachs ocenili ostatnio, że do 2024 r. produkt potencjalny Polski będzie rósł w tempie 3,5 proc. rocznie zamiast 3 proc., jak wcześniej sądzili. Dla porównania, wzrost potencjalnego PKB Czech ma w tym czasie wynosić 2,5 proc., a Węgier 2,8 proc. W tym przypadku źródłem rewizji jest jednak... świeże spojrzenie na procesy demograficzne. Ekonomiści z GS oceniają, że 0,2 pkt proc. rocznie do wzrostu produktu potencjalnego Polski dodawała będzie wciąż rosnąca podaż pracy. Jak tłumaczą, napływ imigrantów będzie prawdopodobnie coraz mniejszy, ale jednocześnie nie należy oczekiwać, że zaczną oni masowo wyjeżdżać dalej na Zachód, za to prawdopodobny jest powrót części emigrantów.