Na co stać polską gospodarkę?

NBP sądzi, że pomimo niekorzystnej sytuacji demograficznej Polska może się rozwijać nadal w takim tempie jak średnio w ostatnich dwóch dekadach. I nie jest w tej ocenie odosobniony.

Aktualizacja: 20.07.2019 10:14 Publikacja: 20.07.2019 10:07

Na co stać polską gospodarkę?

Foto: Bloomberg

Produkt potencjalny to Yeti – mawiają ekonomiści. Nikt go nigdy nie widział, więc można go sobie wyobrażać nieomal dowolnie. Mimo tego czysto teoretycznego charakteru produktu potencjalnego jego oszacowania mogą mieć wpływ na gospodarczą rzeczywistość. A z tego powodu budzą sporo emocji. Dobrze ilustruje to dyskusja, którą wywołał nowy obraz tego Yeti namalowany ostatnio przez ekonomistów z Narodowego Banku Polskiego.

Demograficzny hamulec

Produkt potencjalny kraju to PKB możliwy do wytworzenia przy pełnym wykorzystaniu zdolności wytwórczych. Wzrost tego produktu można więc traktować jako swego rodzaju limit prędkości gospodarki albo zalecenie, jaka prędkość jest w danym momencie optymalna. Jeśli gospodarka przez dłuższy czas rośnie szybciej niż jej zdolności wytwórcze, powinno to doprowadzić do napięć, np. wzrostu inflacji lub pogłębienia deficytu na rachunku obrotów bieżących. Gdy z kolei rośnie wolniej niż jej potencjał, z czasem pojawią się niewykorzystane zdolności wytwórcze, np. w postaci bezrobocia.

Produkt potencjalny to wypadkowa zasobów kapitału, podaży pracy oraz szeroko rozumianej produktywności tych czynników wytwórczych. Niekorzystne trendy demograficzne i niska stopa inwestycji sprawiały do niedawna, że prognozy wzrostu potencjału naszej gospodarki systematycznie były obniżane. Na przykład agencja ratingowa Standard & Poor's ocenia, że potencjał rozwojowy Polski to zaledwie 2–2,5 proc. W tym kierunku, jak podkreśla, stopniowo zmierzał będzie wzrost polskiego PKB. – To głównie odzwierciedlenie niekorzystnych trendów demograficznych – tłumaczył „Parkietowi" Frank Gill, główny analityk S&P ds. Polski. Dodawał jednak, że hamował nas będzie też coraz mniejszy napływ funduszy unijnych. Wcześniej agencja oceniała ten potencjał nawet niżej (na 1,5–2 proc.), ale jej uwagę zwrócił dynamiczny rozwój nad Wisłą sektora usług dla biznesu, który może świadczyć o tym, że nie doceniała wcześniej naszej konkurencyjności.

Prognozy S&P pozostają dość pesymistyczne, ale nie są radykalnie odmienne od innych. Międzynarodowy Fundusz Walutowy ocenia, że wzrost PKB Polski będzie opadał w kierunku 2,7–2,8 proc. rocznie. Do tego przedziału spaść ma już w 2021 r. Organizacja ds. Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) przewiduje zaś, że między 2020 a 2030 Polska gospodarka będzie rosła w tempie 2,2 proc. rocznie. Według tej instytucji w kolejnej dekadzie będziemy już rozwijali się wolniej niż Niemcy. Także za tymi przewidywaniami stoi wyjątkowo szybkie starzenie się ludności nad Wisłą, którego konsekwencje spotęgowało obniżenie wieku emerytalnego. Według danych GUS w Polsce żyje obecnie około 24 mln osób w wieku od 20 do 64 lat, ale do 2030 r. liczba ta zmaleje do 21,6 mln osób, a w kolejnej dekadzie do 20,5 mln osób. W opublikowanym kilka dni temu artykule „Demographic Headwinds in Central and Eastern Europe" ekonomiści z MFW tłumaczą, że te zmiany populacji i jej struktury wieku będą hamowały gospodarkę na trzy sposoby. Po pierwsze, będą skutkowały spadkiem podaży pracy. Po drugie, mogą negatywnie wpływać na produktywność pracowników. Po trzecie zaś, będą obciążały finanse publiczne, co wymusi albo podwyżki podatków, albo wzrost długu publicznego, który może wypierać prywatne inwestycje.

Założenia dopasowane do tezy?

Tymczasem Departament Analiz Ekonomicznych NBP w „Raporcie o inflacji" na początku lipca ocenił, że tempo wzrostu produktu potencjalnego w ostatnich latach wynosiło 3,7 proc. i utrzyma się na tym poziomie co najmniej do końca 2021 r. W porównaniu z poprzednią edycją tego raportu, z marca, ścieżka produktu potencjalnego została podwyższona nieznacznie. Ale w porównaniu z prognozą sprzed roku zmiana jest niebagatelna. Wtedy analitycy z DAE NBP oceniali, że w bieżącym roku potencjalny PKB zwiększy się o 3,2 proc., choć jednocześnie formułowali bardziej optymistyczne prognozy zatrudnienia. Oczekiwali, że w 2019 r. liczba pracujących zwiększy się o 0,6 proc., a niewielki wzrost odnotuje także w 2020 r. Obecnie sądzą, że zatrudnienie stanie w miejscu. Krótko mówiąc, potencjał gospodarki jest w ich ocenie większy, niż wydawało się rok temu, choć sytuacja demograficzna pogarsza się szybciej. Te prognozy robią szczególnie silne wrażenie, gdy uświadomimy sobie, że 3,7 proc. to średnie tempo wzrostu PKB Polski w latach 2000–2018. Czyżby demografia nie była w stanie polskiej gospodarki zatrzymać?

Po publikacji tych prognoz co bardziej podejrzliwi komentatorzy wskazywali, że DAE NBP nagina prognozy tak, aby pokazywały stabilizację inflacji w okolicy celu, czyli 2,5 proc. Im bowiem wyższy wzrost potencjalny, tym – przy danym rzeczywistym wzroście PKB – mniejsza presja inflacyjna. Biorąc pod uwagę to, że polska gospodarka już powoli traci impet, wkrótce wzrost PKB znajdzie się poniżej wzrostu potencjalnego (z prognoz NBP wynika, że stanie się to w 2021 r.), a wtedy inflacja, która w tym roku ostro przyspieszyła, zacznie maleć. A to przydaje wiarygodności ocenom prezesa banku centralnego Adama Glapińskiego, że stopy procentowe mogą pozostać na rekordowo niskim poziomie nawet do końca 2022 r.

A jak rewizję potencjału polskiej gospodarki tłumaczy sam NBP? – Po pierwsze, bieżące dane wskazują na wyższą od oczekiwań wydajność pracy mierzoną jako relacja PKB do liczby pracujących według BAEL (Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności – red.). Po drugie, rewizja przez GUS dynamiki inwestycji w latach 2017–2018 w górę oraz lepszy od oczekiwań odczyt tej kategorii w I kw. br. wpłynęły na przyśpieszenie pomiędzy marcową a lipcową projekcją tempa wzrostu kapitału produkcyjnego. Rewizja prognozy produktu potencjalnego w górę jest także spójna z tym, że pomimo wyższego od prognozowanego w marcu tempa wzrostu gospodarczego w I połowie br. inflacja bazowa kształtuje się na poziomie zbliżonym do ścieżki z projekcji marcowej – mówi „Parkietowi" Piotr Szpunar, dyrektor DAE.

Najlepiej prognozom poddaje się historia

To, że ocena potencjału polskiej gospodarki w ostatnich latach wymagała przeszacowania w świetle tego, jak szybko się ona rozwijała, trudno kwestionować. – W ostatnich latach wzrost PKB utrzymywał się na wysokim poziomie, a jednocześnie nie było widać oznak przegrzania gospodarki np. w postaci istotnego wzrostu inflacji czy nierównowagi w bilansie handlowym. Można więc oceniać, że produkt potencjalny rósł w tempie zbliżonym do rzeczywistego PKB. A skoro inwestycje w tym czasie rozczarowywały, a podaż pracy rosła coraz wolniej, to można przyjąć, że szybko rosła produktywność – przyznaje Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich. Przypomina, że swoją ocenę potencjału polskiej gospodarki zweryfikowała też ostatnio Komisja Europejska. Jeszcze w 2017 r. przewidywała, że wzrost naszego potencjalnego PKB w kolejnych latach spadnie poniżej 3 proc. Teraz ocenia, że w tym roku wyniesie on 3,9 proc., a w 2020 r. 4 proc.

Osobnym pytaniem jest, czy taki wzrost produktu potencjalnego może się utrzymać na dłuższą metę. NBP zakłada, że tak będzie przynajmniej w najbliższej przyszłości. I nie jest w tym odosobniony. Ekonomiści z Goldman Sachs ocenili ostatnio, że do 2024 r. produkt potencjalny Polski będzie rósł w tempie 3,5 proc. rocznie zamiast 3 proc., jak wcześniej sądzili. Dla porównania, wzrost potencjalnego PKB Czech ma w tym czasie wynosić 2,5 proc., a Węgier 2,8 proc. W tym przypadku źródłem rewizji jest jednak... świeże spojrzenie na procesy demograficzne. Ekonomiści z GS oceniają, że 0,2 pkt proc. rocznie do wzrostu produktu potencjalnego Polski dodawała będzie wciąż rosnąca podaż pracy. Jak tłumaczą, napływ imigrantów będzie prawdopodobnie coraz mniejszy, ale jednocześnie nie należy oczekiwać, że zaczną oni masowo wyjeżdżać dalej na Zachód, za to prawdopodobny jest powrót części emigrantów.

Źródła optymizmu NBP są inne. W marcu ekonomiści z DAE tłumaczyli, że imigracja z pewnym opóźnieniem będzie się przekładała na produktywność w polskiej gospodarce. Pracownicy z zagranicy dopiero po pewnym czasie adaptują się do nowych warunków i uzyskują pełną wydajność. Prognozy szybkiego wzrostu wydajności uzasadniać mogą również oczekiwania na relokację zasobów. Chodzi m.in. o przepływ pracowników z mniej do bardziej wydajnych (zwykle większych) przedsiębiorstw, co jest naturalną konsekwencją rywalizowania płacami o ograniczoną pulę rąk do pracy. Najlepiej płacą bowiem firmy najbardziej efektywne. Ten proces już postępuje, co przejawia się m.in. trwającym od początku ub.r. spadkiem zatrudnienia w firmach małych (do 50 pracowników) przy jednoczesnym wzroście zatrudnienia w większych podmiotach. – Jeśli chodzi o produktywność, pewne rezerwy widać np. w zakresie organizacji produkcji. Pewien przedsiębiorca z branży meblarskiej powiedział mi niedawno, że planuje zbudowanie magazynu, który pozwoli mu produkować dłuższe serie. Dzięki temu skrócą się przestoje potrzebne na dostosowanie maszyn. Jak oceniał, to podniesie jego produktywność o kilkadziesiąt procent. Ten przykład pokazuje, że zmiany sposobu organizacji produkcji mogą być bardzo istotne – mówił niedawno w Parkiet TV Marcin Mrowiec, główny ekonomista banku Pekao.

Tego samego zdania jest Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. – Firmy muszą zmieniać funkcję produkcji, muszą przestawiać się na bardziej kapitałochłonne techniki, żeby zastępować pracowników, o których jest coraz trudniej. Kumulacja kapitału i wzrost wydajności czynników produkcji będą pozytywnie wpływały na dynamikę produktu potencjalnego – tłumaczy.

Sceptyczny jest Janusz Jankowiak. – Szczyt cyklu koniunkturalnego jest już za nami. W tej sytuacji nie oczekiwałbym, że szybki wzrost inwestycji z początku roku się utrzyma – mówi główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. I zwraca uwagę, że pod względem kluczowych dla produktywności gospodarki inwestycji w zaawansowane technologie Polska wypada gorzej niż kraje ościenne. – Od 2011 r. zaawansowana produkcja przemysłowa traci u nas relatywnie na znaczeniu – dodaje. Według niego wzrost produktu potencjalnego Polski będzie malał ku 2,5 proc., maksymalnie zaś 3 proc. – Zgadzam się, że po 2021 r., przy mniejszym napływie funduszy unijnych, trudniej będzie kompensować przyrostem kapitału negatywny wpływ procesów demograficznych na dynamikę produktu potencjalnego. Ona będzie więc malała, ale w perspektywie pięciu lat spadnie nie z 3 do 2 proc., jak się do niedawna wydawało, ale z 4 do 3 proc. A takie przesunięcie ścieżki potencjalnego wzrostu to fundamentalna różnica – polemizuje Bujak.

Na rozstrzygnięcie tej debaty przyjedzie nam jednak poczekać do czasu, aż Yeti zostanie złapany, czyli potencjalny produkt stanie się produktem rzeczywistym. Ale czy wtedy będzie kogoś emocjonował?

Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?
Parkiet PLUS
Jak kryptobiznes wygrał wybory prezydenckie w USA
Parkiet PLUS
Impuls inwestycji wygasł, ale w 2025 r. znów się pojawi
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Szalona struktura polskiego wzrostu
Parkiet PLUS
Warszawska giełda chce być piękniejsza i bogatsza