Obecnemu ożywieniu gospodarczemu towarzyszą zastanawiające anomalie. Jedną z największych jest zagadka zbyt wolno rosnących płac. Oto bowiem w wielu krajach mamy solidny wzrost PKB, rekordowo dobre wskaźniki koniunktury i stopę bezrobocia na najniższym poziomie od ponad dekady, a przy tym bardzo ograniczony wzrost płac. Wynagrodzenia w wielu krajach rozwiniętych rosną w tempie niższym niż sugerowałyby to inne trendy gospodarcze. Jak to wytłumaczyć?
Christopher Pissarides, zdobywca ekonomicznego Nobla w 2010 r. i zarazem wykładowca London School of Economics, uważa że częściowo winny temu jest proces robotyzacji w gospodarce. O ile postęp technologiczny sprawił, że część pracowników wykonuje swoje zadania efektywniej, o tyle dla wielu innych przełożył się on na płacową stagnację. – Widzimy jak odnoszący sukcesy przedsiębiorcy z branży technologicznej stają się bogatsi, a jednocześnie komputeryzacja i robotyzacja nic nie zrobiły dla ludzi z gorzej opłacanych zawodów, takich jak woźni i sprzątaczki. Trudno się więc spodziewać, by wynagrodzenia gorzej opłacanych rosły w wyniku działania wewnętrznych sił – stwierdził Pissarides. Oczywiście spostrzeżenie Pissaridesa to duże uproszczenie, ale faktem jest, że rynki pracy zaczynają się zmagać z nowym wyzwaniem: konkurencją pomiędzy pracownikami a mechanicznymi niewolnikami, którym nie trzeba wypłacać pensji ani opłacać składek na ZUS. Niewolnikami często o wiele bardziej wydajniejszymi od ludzkich pracowników, a przy tym nie myślącymi o zrzeszaniu się w związkach zawodowych. Co prawda koszty zakupów tego rodzaju mechanicznych niewolników są często spore, ale dosyć szybko się zwracają. Wszystko wskazuje, że problem tej konkurencji będzie w nadchodzących dziesięcioleciach narastał.
Ekonomiści epatują więc prognozami mówiącymi jak szybko roboty będą odbierały ludziom miejsca pracy. Według szacunków PwC z 2017 r. istnieje ryzyko, że w ciągu najbliższych 15 lat z powodu automatyzacji zagrożonych zniknięciem będzie 38 proc. etatów w USA, 35 proc. w Niemczech, 30 proc. w Wielkiej Brytanii i 21 proc. w Japonii. – Roboty zastąpią 50 proc. miejsc pracy w następnej dekadzie – przewiduje Kai-Fu Lee, założyciel funduszu Sinovation Ventures i zarazem ceniony, chiński ekspert ds. nowych technologii. Czy rzeczywiście będzie aż tak źle? I czy warto przeciwstawiać się postępowi technicznemu, by ratować zagrożone miejsca pracy?
Zastąpić wszystkich ludzi!
Postęp technologiczny często prowadził do eliminacji całych ścieżek kariery zawodowej. (Kto dziś słyszał o takich zawodach, jak latarnik czy windziarz?). Produkcja masowa sprawiła, że popularne kiedyś zawody rzemieślnicze zostały zepchnięte do nisz. Globalizacja zamieniła wiele kwitnących wcześniej okręgów przemysłowych w „pasy rdzy". Nieuniknione jest więc, że sztuczna inteligencja i roboty wyprą ludzi z wielu branż. Oczywiście nie każda branża zostanie dotknięta w ten sam sposób. Carl Frey i Michael Osborne, badacze z Uniwersytetu Oksfordzkiego, opublikowali w 2013 r. raport „Przyszłość zatrudnienia: Jak wrażliwe są zawody na komputeryzację?". Szacowali w nim ryzyko, jakie stanowi proces automatyzacji dla poszczególnych grup zawodowych. Z ich wyliczeń wynika, że najbardziej zagrożone (99-proc. ryzyko automatyzacji) są posady: telemarketerów, osób przeszukujących rejestry, krawców, techników matematycznych, pracowników firm ubezpieczeniowych wyliczających ryzyko, zegarmistrzów, agentów frachtowych, pracowników studiów fotograficznych, techników bibliotecznych i pracowników banków przyjmujących wnioski o otwarcie konta. Najmniej zagrożone są zaś posady: terapeutów rekreacyjnych (0,28 proc. ryzyka automatyzacji), mechaników oraz instalatorów z pierwszej linii (0,3 proc.). Bezpieczne są m.in. etaty chirurgów (0,42 proc.), duchownych (0,81 proc.), pielęgniarek (0,9 proc.), prezesów (1,5 proc.), inżynierów przemysłowych (2,9 proc.), nieco mniej: aktorów (37 proc.), ekonomistów (43 proc.) i programistów komputerowych (48 proc.), a w dużo mniejszym stopniu: pracowników działów wsparcia informatycznego (65 proc.), kierowców autobusów (67 proc.), barmanów (77 proc.), ochroniarzy (84 proc.), robotników budowlanych (88 proc.) czy kelnerek (94 proc.). Zagrożona likwidacją przez roboty jest więc długa lista posad.