Choć tematem salonowym pozostają światowe indeksy, o miano tegorocznej gwiazdki postanowiło powalczyć srebro. W ostatnich miesiącach, a szczególnie w końcówce roku, na tym rynku zbudowało się wyjątkowo silne momentum, a wzrosty zaczęły przybierać paraboliczny charakter.
Srebro ma charakterystyczną cechę: potrafi latami pozostawać w konsolidacji, by nagle wystrzelić w górę, wywołując konsternację i uruchamiając narracje o „nowej fali popytu” oraz rosnącej roli metalu w przemyśle. Choć od dekad wielu żyje uwodzicielskimi opowieściami o rynkowych cyklach, dających wrażenie przewidywalności, trzeba przyznać, że emocjonalne zachowania uczestników pozostają zadziwiająco niezmienne. Choć trend wzrostowy był widoczny przez cały rok, dopiero w ostatnich tygodniach dynamika stała się podręcznikowym przykładem euforii, w której mali inwestorzy, ogarnięci FOMO, wsiadają do ostatniego wagonika. Od początku listopada wyceny wzrosły o ok. 60 proc., a w trakcie jednej piątkowej sesji (26.12) kurs dodał ponad 9 proc. W niektórych branżach, np. w fotowoltaice, popyt faktycznie przyspiesza, jednak w skali całego rynku strukturalnie niewiele się zmieniło, a popyt w ujęciu zagregowanym od trzech lat pozostaje niemal na tym samym poziomie.
Większe zaniepokojenie na fizycznym rynku srebra może budzić podaż. W ostatnich miesiącach zapasy raportowane przez COMEX oraz skarbce powiązane z LBMA wyraźnie maleją. Zwiększenie wydobycia kruszcu okazuje się procesem powolnym i mało elastycznym, gdyż znacząca część srebra trafia na rynek jako produkt uboczny eksploatacji miedzi, cynku czy ołowiu. W takim otoczeniu naturalnie narasta niepokój o dostępność metalu, potęgowany doniesieniami o potencjalnych ograniczeniach eksportowych Chin, będących kluczowym ogniwem globalnego łańcucha podaży. W ostatnich tygodniach wyraźnie spadł wskaźnik złoto/srebro, pokazujący, ile srebra potrzeba, aby kupić uncję złota. Tylko w ciągu ostatniego miesiąca obniżył się o ponad 22 proc., co sugeruje, że rynek coraz mocniej dyskontuje scenariusz ograniczonej podaży.
W srebrnej euforii hamulcem ręcznym okazała się piątkowa decyzja CME, podnosząca depozyty zabezpieczające na wygasające w marcu futures. W obliczu gwałtownego wzrostu zmienności oraz rekordowych wycen operator zwiększył wymagany depozyt z ok. 20 tys. do 25 tys. dolarów na kontrakt. Ograniczając ryzyko systemowe, w praktyce zredukował dźwignię, przez co część inwestorów, szczególnie najmocniej zalewarowanych, musiała domykać pozycje, co przyspieszyło korektę. Już w poniedziałkowy ranek obserwowaliśmy realizację zysków, co finalnie przełożyło się na dwucyfrowy spadek. Za srebrem podążyły rynki bliźniacze: pallad (–14,87 proc.) oraz platyna (–12,72 proc.). Poniedziałkowa wyprzedaż nie została zainicjowana czynnikiem strukturalnym ani rozładowaniem napięć geopolitycznych, lecz była naturalnym następstwem chciwości i porzuconej ostrożności.