Jednakże należy pamiętać, że IV kwartał doprowadził do powstania wysokiej bazy. Zarówno w USA, jak i Europie oraz na emerging markets. Dotyczy to rynku akcji oraz walut. W przypadku tego ostatniego to po solidnej aprecjacji złotego ciężko będzie polskiej walucie uzyskać równie spektakularny wynik. Para EUR/PLN straciła w kilka miesięcy 6 proc. Ostatni raz taki wynik notowano w 2012 r. Prawo zmienności zastrzega sobie również to, że w kolejnym kwartale można spodziewać się odreagowania. Nie jest to jednak reguła, dlatego też można spoglądać na ten problem z przymrużeniem oka.

Myśląc o walucie, należy skupić się na innej kwestii. Mianowicie EUR/PLN przełamał linię trendu wzrostowego. Istniejące przez ponad dwie dekady wsparcie wreszcie nie wytrzymało naporu podaży euro. Zagranica zgłosiła tak duże zapotrzebowanie na polskie aktywa, że obowiązujący od 2010 r. „parytet” upadł. Czy to oznacza, że nastała nowa era na polskim rynku kapitałowym, czy może jednak jest to jednak fake zapowiadający powrót słabego złotego?

Na chwilę obecną i zgodnie z prawami dynamiki należy przyjąć zasadę, że z trendem się nie walczy. A skoro nastał nowy, to należałoby trzymać go za rączkę i podążać przez rynki finansowe. Taka koncepcja jak na razie zbieżna jest z tym, co widać na wykresie indeksu WIG.

Ostatnie ekstrema EUR/PLN vs WIG tworzą idealną parę pełną przeciwieństw. Od kilku tygodni na GPW trwa przecena akcji. W tym czasie euro zyskało na wartości. Pikanterii dodaje fakt, że WIG wykonał już układ korekcyjny a-b-c o równych pod względem długości falach. Benchmark dotarł także do zniesienia Fibonacciego 38,2 proc. ostatniej zwyżki. Wygląda to na podręcznikową korektę. Natomiast zwyżka EUR/PLN dotarła do lipcowego „denka” i zniesienia 61,8 proc. ostatniej fali. Jednocześnie euro zaczęło testować długoterminowy opór. Mowa o poprzednim, długoterminowym wsparciu, czyli linii trendu zakorzenionej w 2010 r. Łącząc ze sobą te dwa elementy układanki giełdowej, okazuje się, że możemy być świadkami formowania się punktu zwrotnego na rynku.

Brakuje jeszcze potwierdzenia tej koncepcji. Jeżeli jednak bykom nie udałoby się wywiązać z obowiązków, to kolejnym tematem do omówienia byłaby niedomknięta luka hossy z połowy października 2023 r. Zejście do 68000 pkt miałoby jednak swoje długoterminowe konsekwencje z bessą włącznie. Tego tematu nie można jednak zlekceważyć, chociażby ze względu na podwójny szczyt S&P 500 czy negatywną dywergencję wobec indeksu małych spółek Russell 2000.