„Miłe złego początki, lecz koniec żałosny" – ten cytat z Ignacego Krasickiego najlepiej oddaje przebieg poniedziałkowej sesji na giełdzie w Warszawie. Zresztą nie tylko tam. To była fatalna sesja na wielu parkietach na świecie. Fatalna i brzemienna w skutkach.
Na rynkach akcji wrócił strach przed agresją Rosji na Ukrainę z jej wszystkimi negatywnymi konsekwencjami. Wrócił, pomimo że teoretycznie nie miał prawa wrócić, bo zapowiedzi spotkania Blinkena z Ławrowem, a przede wszystkim prezydentów USA i Rosji, przynajmniej w teorii odsuwały możliwy atak na Ukrainę. To najpełniej pokazuje, jak obecnie fatalne są nastroje inwestorów na rynkach akcji.
W poniedziałek WIG20 zanurkował o 3,44 proc. do 2069,53 pkt na koniec dnia. Była to najgorsza sesja od 24 stycznia, gdy również z powodu obaw o wojnę na wschodzie Europy spadł on o 4,55 proc., co wtedy było najgorszą sesją od 28 października 2020 roku (-4,66 proc.).
Indeks blue chipów zamknął dzień najniżej od ponad dziewięciu miesięcy. Jednak ani to, ani nawet skala poniedziałkowej przeceny nie jest tak złą wiadomością dla inwestorów, jak konsekwencje techniczne poniedziałkowej sesji. Oto, WIG20 przełamał szeroką strefę wsparcia 2118,81–2153,81 pkt, jaką tworzyły dołki kolejno z listopada i grudnia 2021 roku oraz ze stycznia tego roku. Tym samym została otwarta droga najpierw do psychologicznego wsparcia na poziomie 2000 pkt, a później dalej w okolice 1900 pkt. Źle to wygląda.
Sytuacja jest jeszcze gorsza, gdy popatrzy się na wykresy kilku innych światowych indeksów. I tak np. niemiecki DAX wczoraj również przełamał silną, a przede wszystkim bronioną od dziewięciu miesięcy, strefę wsparcia wokół 15 000 pkt. Sygnał sprzedaży jest nie tylko ewidentny, ale i bardzo silny. Na gruncie analizy technicznej nie było niczym zaskakującym, gdyby jeszcze przed końcem lutego indeks znalazł się na poziomie 13 000 pkt.