Wobec coraz bardziej wątpliwych fundamentów inwestorzy w ostatnim czasie z coraz większym sceptycyzmem podchodzili do inwestycji w kruszce, czego przejawem były choćby topniejące ilości złota w największym funduszu ETF. Do tej pory złoto i srebro broniły się jednak jeszcze na ważnych wsparciach. Na rynku złota zostało ono przełamane w piątek, w przypadku srebra dziś w Azji. Na tych rynkach rządzą już niedźwiedzie. Wyprzedaż ta przyćmiła nieco słabe dane z Chin, choć te również mogą nie być bez wpływu na rynek w najbliższym czasie.
Wsparcia przełamane, złoto, srebro już w rynku niedźwiedzia
Załamanie na rynkach złota i srebra czuć było w powietrzu od kilku tygodni. Sygnałami było zachowanie cen tych surowców po kolejnych publikacjach danych i wypowiedziach członków Fed. Słabsze dane z USA i konsekwentne utrzymywanie przez Bernanke, iż jest za wcześnie aby wycofywać QE3 powinny teoretycznie sprzyjać wzrostom cen kruszców. Tak się jednak nie działo – wszelkie próby odbicia były szybko korygowane. Kluczowa mogła być reakcja na piątkowe dane o sprzedaży detalicznej z USA. Raport był bardzo słaby, a zatem złoto i srebro powinny teoretycznie drożeć, jednak było dokładnie odwrotnie. To oznaczało, iż trudno będzie obronić kluczowe wsparcia. Czarę goryczy dopełniła plotka, iż Cypr sprzeda 10 ton złota, aby pozyskać środki dla budżetu.
O poziomach 1525 USD na rynku złota i 26 USD na rynku srebra pisaliśmy wielokrotnie. Te wsparcia wielokrotnie działały, przekładając się na odbicia, co oznaczało, iż pod nimi zlokalizowana była cała masa zleceń obronnych. W tej sytuacji ich przełamanie wywołało lawinę zleceń sprzedaży i w konsekwencji spadek cen: złota do 1425 USD, srebra do 24,15 USD. Rynki te załamały się w piątkowe popołudnie i dziś w Azji pod własnym ciężarem. Jednak sprzyjające temu fundamenty były obecne od jakiegoś czasu. Na obydwu rynkach popyt fizyczny (jubilerski i przemysłowy) od kilku lat był znacznie niższy niż podaż i lukę tę wypełniał popyt inwestycyjny, stanowiący 20-25% całości. Było jasne, iż takiej struktury nie da się utrzymać w nieskończoność, tak więc na obydwu rynkach cena mogła rosnąć do momentu, kiedy będzie odpowiednia ilość kupujących. Dzisiejsza przecena ostatecznie zamyka etap bańki spekulacyjnej na tych rynkach. Być może ceny odbiją nieco po tak gwałtownym cofnięciu, ale kontynuacja trendu spadkowego wydaje się być nieunikniona.
Słabe dane z Chin, rynek najniżej od grudnia
Dziś w nocy poznaliśmy dane o chińskim PKB za pierwszy kwartał. Wzrost okazał się niższy od oczekiwań, wynosząc 7,7% R/R wobec konsensusu 8%. Dodatkowo produkcja przemysłowa w marcu wzrosła o 8,9%, wyraźnie wolniej niż zakładał rynek (10%). Te dane oznaczają, iż impuls fiskalno-monetarny z ubiegłego roku traci swój wpływ na gospodarkę. To może nie być jednak największe zmatowienie rynków. Cały czas istniejący wzrost jest produktem przegrzanego rynku nieruchomości, który nowe władze próbują schłodzić. Jeśli będą w tych działaniach skuteczne, mogą doprowadzić do załamania wzrostu i twardego lądowania, z oczywistym, katastrofalnym wpływem na rynki. Dlatego też strach na chińskim rynku akcji, które dziś były na poziomach najniższych do pierwszych dni grudnia, wydaje się uzasadniony.
Jak długo złe będzie znaczyło dobre?
Strachu nie ma natomiast w USA, gdzie kolejne dane były wyraźnie słabsze od oczekiwań. Mowa o sprzedaży detalicznej, która była w marcu o 0,4% niższa niż przed miesiącem. Mając na uwadze, iż w lutym sprzedaż wzrosła o 1% m/m mogłoby to wydawać się normalną korektą. Jednak patrząc na roczną dynamikę, sprawy wyglądają już inaczej. O ile w lutym wynosiła ona 4,4%, o tyle w marcu już tylko 2,6% i była najniższa od listopada 2009. Automatyczne cięcia wydatków, które w marcu weszły w życie są zapewne po części odpowiedzialne za te słabe dane. W ostatnim czasie cały szereg danych z USA był słabszy od oczekiwań. Paradoksalnie jednak rynki akcji biły historyczne rekordy w przekonaniu, iż złe dane to tak naprawdę dobre dane, gdyż oddalają moment zacieśnienia polityki monetarnej. W tym tygodniu czeka nas kolejna seria publikacji, w tym dane o budowach domów, produkcji i wstępne wskaźniki aktywności ekonomicznej. Jeśli dane będą konsekwentnie słabsze, w pewnym momencie ktoś uzna, iż dodruk pieniądza nie może być traktowany jako panacea na wszelkie bolączki. Pytanie tylko, kiedy to się stanie?