Słabość wspólnej waluty to wciąż kombinacja obaw związanych z działaniami ECB (Draghi dał wczoraj do zrozumienia, że QE nie musi zakończyć się planowo na jesieni 2016 r., a bank centralny może nabywać obligacje po ujemnych rentownościach (limitem jest poziom stopy depozytowej na -0,2 proc.). To siłą rzeczy zniechęca potencjalnych, nowych inwestorów do interesowania się europejskim rynkiem długu, zwłaszcza kiedy mają alternatywę w postaci amerykańskich treasuries, czy też nawet brytyjskich gilts. Na to wszystko nakłada się też kwestia grecka. Od kilku dni po rynku krążą dementowane plotki nt. trzeciego bailoutu na 30-50 mld EUR, mieszane z oczekiwaniami Greków na restrukturyzację długu, a także bezlitosnym kalendarzem (w marcu na obsługę zadłużenia będą musieli wydać 6,5 mld EUR, a do końca kwietnia powinien zostać uzgodniony nowy, szczegółowy program reform, co może być bardzo trudne ze względu na „fundamentalne" różnice poglądów dzielące obie strony. Kurs EUR/USD spadł dzisiaj rano poniżej 1,10. Bezpośrednim impulsem stała się wypowiedź szefa Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej, Klausa Reglinga który stwierdził, że Grecy będą musieli spłacić wszystkie zaciągnięte długi, a rozmowy o potencjalnej restrukturyzacji są bezzasadne i tylko irytują.

Niemniej mocny jest też amerykański dolar – widać, że rynek nie obawia się zbytnio słabego odczytu Departamentu Pracy USA, który poznamy o godz. 14:30. Zwracaliśmy na to uwagę już wcześniej. Ostatni odczyt ADP ze środy, czy tez lepszy subindeks zatrudnienia w usługowym ISM, raczej nie dają dużego prawdopodobieństwa skrajnie słabemu odczytowi (poniżej 200 tys. dla NFP, podczas kiedy oczekuje się wzrostu etatów poza rolnictwem o 240 tys.). Jeżeli będzie nieco gorszy, to zostanie to natychmiast wytłumaczone trudniejszymi warunkami pogodowymi w lutym i uznane za przejściowe – analogicznie „wyjaśniono" słabszy ISM dla przemysłu w poniedziałek. Dolarowe „jastrzębie" przywołują też wczorajszą wypowiedź „centrowego" Johna Williamsa, który ma w tym roku prawo głosu w FOMC. Dał on do zrozumienia, że FED powinien podwyższyć stopy wcześniej i czynić to stopniowo, aniżeli być spóźnionym i wykonywać ostrzejsze ruchy. To może sugerować, że będzie on zwolennikiem zacieśnienia w wakacje. To wszystko sprawia, że dolar może być „ciągnięty" w górę aż do posiedzenia FED 17-18 marca. Dopiero ewentualny brak radykalnej zmiany w komunikacie (opuszczenia przymiotnika „cierpliwy") mógłby dać impuls do wyraźniejszej korekty.

Na wykresie EUR/USD widać, że trend spadkowy ma się dobrze, a wczorajsza chwilowa zwyżka w okolice 1,11, okazała się być klasycznym ruchem powrotnym w rejon naruszonego wcześniej wsparcia. Kolejne można wskazać dopiero w okolicach 1,0761-1,0789 (to okolice dołków z przełomu sierpnia i września 2003 r.). Nawet, jeżeli uznamy, że argumenty za kontynuacją spadków euro są w dużej mierze „zdyskontowane", to musimy mieć na uwadze to, że trendy często prowadzą do „sporych przerysowań".

Opracował: Marek Rogalski – Główny analityk walutowy DM BOŚ