Jest to w pewien sposób naturalne po niezwykłym 2016 r., w którym polityka zepchnęła makroekonomię na dalszy plan. Coraz więcej wskazuje jednak, że ci, którzy tegorocznych „czarnych łabędzi" poszukują w okolicach urn wyborczych, będą zawiedzeni.
Zdecydowanie gorszy, niż wskazywały sondaże, wynik Partii Wolności Geerta Wildersa w Holandii może być zwiastunem rozpoczęcia szerszego trendu, podobnie jak mały kamyczek, którym były wyniki w niemieckim Saarlandzie (umocnienie pozycji chadecji).
Poparcie dla Marine Le Pen we Francji spada w ostatnim czasie powoli, ale systematycznie, od miesiąca nie jest już wyraźnym liderem sondaży. Sytuacja, w której podobnie jak na Emmanuela Macrona, zamierza głosować na nią 24 proc. wyborców, a coraz bliżej za jej plecami czają się François Fillon oraz Jean-Luc Mélenchon, stawia jej szanse na ostateczne zwycięstwo pod wielkim znakiem zapytania.
Wydaje się, że potrzeba zmian nieco maleje wśród europejskich obywateli i są ku temu powody – w ciągu ostatnich 12 miesięcy liczba osób bez pracy w strefie euro spadła o niemal 1,3 miliona. Stopa bezrobocia spadła w lutym do 9,5 proc. i znajduje się już znacznie bliżej poziomów z lat 2003–2006 niż szczytu z 2013 r. (12,1 proc.). Dane ze sfery realnej za pierwsze miesiące roku pokazują, że popularne przekonanie, iż „Stany Zjednoczone rosną szybciej niż strefa euro", można na jakiś czas odłożyć na półkę – na chwilę obecną coraz bardziej możliwe jest, że Europa osiągnie wyższą dynamikę wzrostu PKB drugi rok z rzędu. Sprzyjać będzie temu bardzo jasny przekaz Europejskiego Banku Centralnego ws. dalszych perspektyw polityki pieniężnej.