Doszło do kolejnych napięć a później chwilowego uspokojenia w wojnie handlowej USA–Chiny. Mieliśmy krótki, ale bolesny spadek kryptowalut oraz obawy o kondycję obligacji korporacyjnych i banków. Spekulacja podbiła w górę i w dół zarówno „spółki memowe”, jak i metale szlachetne. Dyskusje o zbyt wysokich wycenach firm z branży AI odżyły po tym, jak kapitalizacja Nvidii przekroczyła 5 bln dolarów. Na rynku pojawiły się też sygnały ostrzegawcze, jak słynny „Omen Hindenburga”. Mimo to rynki wciąż pną się w górę, jakby przyzwyczaiły się do wspinania po ścianie strachu.
Mogło się wydawać, że wojny handlowe już nikogo nie ruszą, ale kolejny konflikt USA z Chinami mocno potrząsnął rynkiem. To właśnie ta odsłona sporu wywołała największy od prawie pół roku jednodniowy spadek indeksu Nasdaq 100 (–3,5 proc. 10 października). Tak gwałtowną reakcję wywołała groźba blokady przez Pekin eksportu metali ziem rzadkich. Bez nich zagrożony jest nie tylko rozwój branży technologicznej (smartfony, samochody elektryczne), ale przede wszystkim militarna potęga USA. W pocisku manewrującym Tomahawk jest około 4 kg tych pierwiastków, w myśliwcu F-35 ponad 400 kg, a w atomowej łodzi podwodnej klasy Virginia niemal 5 ton. Chiny kontrolują większość światowego rynku rafinacji i przetwarzania tych surowców. Nic więc dziwnego, że pomimo pierwszej zaczepnej reakcji Donalda Trumpa, tak zwany TACO trade (Trump zawsze tchórzy) zadziałał idealnie.
Lepiej późno niż później
Ironią losu jest to, że 30 lat temu Stany Zjednoczone same oddały Chinom pozycję lidera na rynku metali ziem rzadkich i to bez jednego strzału. W 1995 r. chińskie firmy, kierowane przez zięciów Deng Xiaopinga, przejęły Magnequench – amerykańskiego producenta magnesów neodymowych. W ciągu kilku lat wszystkie fabryki w USA zamknięto i przeniesiono do Chin razem z technologią. Do tego doszło jeszcze wstrzymanie krajowego wydobycia metali ziem rzadkich z powodu zarzutów o zanieczyszczanie środowiska (kopalnia Mountain Pass ruszyła ponownie dopiero osiem lat temu).