Europę długo będzie męczyła czkawka

Unia Europejska ratuje Grecję, nakazuje obniżać krajom wspólnoty ogromny deficyt, a jednocześnie martwi się o poziom wzrostu gospodarczego w najbliższych latach. Czy da się pogodzić wszystkie te cele? Z pewnością nie, trzeba wybrać, co jest priorytetem

Publikacja: 22.05.2010 01:25

Europę długo będzie męczyła czkawka

Foto: GG Parkiet

Złotego środka nie ma. Cokolwiek rządy unijnych krajów postanowią, wcześniej czy później przyjdzie im za to zapłacić. Największy rachunek otrzyma cała strefa euro, a po części i Unia Europejska za ratowanie Grecji. Mijają dwa tygodnie, odkąd podczas nocnego posiedzenia Komisji Europejskiej jednak nie zdecydowano się skazać Grecji na bankructwo.

Akcja ratunkowa nie powiodłaby się, gdyby – jak stwierdził unijny komisarz Janusz Lewandowski – nie dokonano gwałtu na banku centralnym. Wszystko zależało bowiem od zgody szefa Europejskiego Banku Centralnego Jeana-Claude’a Tricheta na skupowanie obligacji Grecji. W ten sposób uniezależniono ją od zmiennych nastrojów na rynkach finansowych i zapewniono jej bezpieczne finansowanie.

[srodtytul]Uwaga na koszty[/srodtytul]

Czy Trichet musiał ulec naciskom Komisji, która usprawiedliwiła swoje naciski stanem wyższej konieczności? Oczywiście, jako szef niezależnego banku, mógł powiedzieć nie. Wówczas Grecja by zbankrutowała, a poniedziałek mógłby okazać się najtragiczniejszym dniem dla giełd na całym świecie w historii. Upadek Lehman Brothers przy bankructwie nie najmniejszego w końcu państwa członkowskiego Unii Europejskiej, mógłby się okazać nic nie znaczącym epizodem.

Co mogło się stać? Lewandowski jest przekonany, że doszłoby do ataków spekulacyjnych na waluty wszystkich krajów podwiązanych pod euro – przede wszystkim krajów bałtyckich, nie mówiąc o totalnym rozchwianiu rynków finansowych.

Decyzja o ratowaniu Grecji pozwoliła na uspokojenie sytuacji, a nawet umocnienie unijnej waluty. Cóż z tego, skoro wystarczyło kilka dni, a euro znów zaczęło tracić na wartości. W tej sytuacji odpowiedź na pytanie, czy pożar nie został przypadkiem ugaszony zbyt wysokim kosztem, ciągle pozostaje aktualne.

Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, pisze na blogu internetowym, że koszt uspokojenia sytuacji na rynku finansowym nie jest wcale mały, choć będzie widoczny dopiero w dłuższej perspektywie. W jego ocenie niepokojący jest przede wszystkim fakt, że podeptane zostały dwie kluczowe reguły, na jakich wspierał się dotąd ekonomiczny fundament strefy euro. Po pierwsze: art. 125 traktatu europejskiego zawierający regułę wykluczającą ochronę kraju przed upadłością. Po drugie: art. 123 wykluczający możliwość monetyzowania długu publicznego przez banki centralne, w tym również poprzez zakupy dokonywane na wtórnym rynku długu.

Finansowanie deficytu przez banki centralne jest czystą emisją pieniądza. Prowadzi więc wprost do wzrostu inflacji i oczekiwań inflacyjnych. Jest więc fundamentalnie sprzeczna z głównym zadaniem, jakie stoi przed EBC.

[srodtytul]Poprzeczka wyżej[/srodtytul]

Prawdziwe koszty operacji ratunkowej dopiero się więc objawią. Pozostaje mieć nadzieję, że do tego czasu Komisja Europejska zmontuje skuteczne działania profilaktyczne chroniące na przyszłość strefę euro i całą Unię Europejską przed podobnymi sytuacjami. Zmusi poszczególne kraje do przeprowadzenia reform i rzeczywistego przestrzegania kryteriów określonych w traktacie z Maastricht.

Jeszcze kilka miesięcy temu pojawiały się głosy, że w obliczu kryzysu powinny one zostać złagodzone. Teraz jednak nikomu taka myśl nie przychodzi już do głowy. Wręcz przeciwnie, Lewandowski oficjalnie przyznaje, że nie będzie taryfy ulgowej dla nowych kandydatów chcących wejść do unii walutowej – w tym oczywiście Polski. Będziemy musieli nie tylko trwale spełnić kryteria konwergencji, ale i inne kryteria oceny stanu naszej gospodarki, które zapewne wkrótce się pojawią. – Koniec z oferowaniem euro każdemu, kto spełnia kilka powierzchownych kryteriów – zapowiedział unijny komisarz.

To dla nas oznacza jedno – będziemy musieli się bardzo mocno postarać, aby przyjąć unijną walutę, nawet jeśli miałoby to się stać w „mało ambitnym” terminie, powiedzmy pod koniec najbliższej dekady (rząd chciałby przyjęcia wspólnej waluty w jej połowie).

[srodtytul]Jeden lek dla wszystkich?[/srodtytul]

Komisja Europejska zamierza też przypilnować inne kraje członkowskie, aby czym prędzej ograniczyły deficyt i długi. Część z nich już zapowiedziała cięcia. Francuzi zamierzają zamrozić wydatki na najbliższe trzy lata, co w praktyce oznacza spadek płac w administracji. Cięcia budżetowe zapowiedzieli też Portugalczycy, a Brytyjczycy zabierają się właśnie za przegląd wydatków. Tamtejszy szef resortu finansów George Osborne przygotował ramy odrębnego departamentu, który zamierza powołać, aby wzmocnić dyscyplinę budżetową – Office for Budget Responsibility.

Niestety – co podkreślają ekonomiści, ale i unijni komisarze – ograniczanie wydatków odbije się na wzroście gospodarczym. Pytanie więc, co będzie ważniejsze dla Brukseli – wsparcie gospodarek, czy pośpieszny powrót do kryteriów z Maastricht. Logiczne byłoby to pierwsze rozwiązanie – jeśli rządy zdecydowałyby się na działania, które nie pogłębią deficytu, a przyczynią się do zwiększenia dynamiki PKB, poszczególne gospodarki same „wyrosłyby” z nadmiernego długu publicznego. Z pewnością jednak musiałoby to trochę potrwać.

Na razie nikt nie wymyślił optymalnego rozwiązania, które pozwoliłoby zmniejszyć poziom deficytu, przy jednoczesnym podtrzymywaniu wzrostu gospodarczego. Opinii na temat takich rozwiązań jest jednak wiele, tak więc zapewne w najbliższych miesiącach będziemy obserwowali różnorodne poczynania krajów członkowskich Unii Europejskiej. W odróżnieniu bowiem od polityki monetarnej, polityka fiskalna pozostaje poza ścisłą kontrolą Brukseli.

Zresztą, czy jedna „budżetowa kuracja” byłaby równie dobra dla wszystkich? Będzie to można obserwować, analizując skutki, jakie przyniesie podwyżka ATU w poszczególnych krajach. To bowiem najczęstszy pomysł na szybkie zwiększanie wpływów budżetowych.

Jak się okazało na przykładzie Wielkiej Brytanii, zmniejszenie tego podatku o 2,5 pkt proc. nie przyniosło spodziewanego ożywienia gospodarczego? Teraz więc tamtejszy premier Dawid Cameron zapowiada ruch w drugim kierunku. O wzroście stawek VAT mówi się też w Niemczech, Hiszpanii i Grecji.

Nie wszyscy jednak mówią o podnoszeniu podatków i obniżaniu w ten sposób deficytu. W drugą stronę idzie duński rząd – zamiast prognozowanego deficytu na poziomie 4,5 proc., zamierza go podnieść do 5,8 proc. PKB. Która strategia okaże się lepsza? Na ocenę będziemy mieć czas.

Komentarze
Co martwi ministra finansów?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Zamrożone decyzje
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów