Lipiec kojarzy się głównie z sezonem urlopowym i zastojem na giełdowym parkiecie. O tym, że pogląd ten niekoniecznie jest trafny, można się było przekonać także i tym razem, podobnie zresztą jak w ostatnich latach (np. przed rokiem lipiec przyniósł potężną falę wzrostową. W 2007 r. właśnie latem rozpoczęła się bessa na GPW.
W teoretycznie mało sprzyjającej wakacyjnej atmosferze WIG zdołał najpierw oddalić groźbę przebicia ważnego z punktu widzenia analizy technicznej majowego dołka (jego pogłębienie otworzyłoby drogę do spadku do poziomu najniższego od stycznia), po czym bez wahania pokonał serię oporów na wysokości trzech szczytów z maja i czerwca. To najbardziej optymistyczny scenariusz, jaki można było sobie wyobrazić jeszcze miesiąc temu.
[srodtytul]Co pomogło?[/srodtytul]
Pytanie brzmi: jakie czynniki fundamentalne pozwoliły na taki zwrot na rynku akcji? Wydaje się, że złożyły się na to dwie kwestie. Poprawę nastrojów umożliwił brak spektakularnych oznak eskalacji kryzysu zadłużenia w krajach peryferyjnych strefy euro, a przynajmniej brak przekonania na rynkach finansowych, że do takiej eskalacji może dojść. Przykładowo, rentowność greckich obligacji, będąca papierkiem lakmusowym obaw przed kryzysem, stała w lipcu w miejscu (nieco powyżej 10 proc.), podczas gdy w czerwcu wyraźnie urosła (z poziomu poniżej 8 proc.), nie mówiąc już o maju, kiedy była dramatycznie rozchwiana (przejściowo sięgnęła nawet 12 proc.).
Oczywiście trudno zakładać, że problem nadmiernych deficytów budżetowych i rosnącego zadłużenia publicznego (także w Polsce) znikł, ale rynkom wystarczyło to, że na razie nie przekłada się on w zauważalny sposób na wzrost gospodarczy w Europie i na świecie (z czasem tak się może jednak stać, gdyż ewentualne ograniczanie wydatków budżetowych i/lub podwyżki podatków nie będą obojętne dla koniunktury).