Kiedy na początku lutego rynek wykonał pierwszy ruch spadkowy i zanegował linię trendu wzrostowego, ze świecą trzeba było szukać inwestorów, którzy spodziewali się aż tak szybkiej przeceny i testowania na indeksie WIG dołka z 13 października 2000 roku. Przyznaję szczerze, że sam pukałem się w czoło, kiedy o tym myślałem. Sytuacja makroekonomiczna i uwarunkowania zewnętrzne jednak w jakiś dziwny sposób zaczęły potwierdzać z dnia na dzień, że spadki są uzasadnione. Pojawiły się obawy o obniżkę stóp procentowych, wzrost PKB i groźbę recesji. Greenspan wystraszył ostrym hamowaniem gospodarki USA, a kolejne negatywne prognozy spółek z Nasdaq i złe dane makro (nadspodziewanie wysokie PPI i CPI) zmroziły nasze spółki high-tech. Ostatnio do całej gamy zmartwień doszedł jeszcze drogi złoty i wysoki stopień realizacji deficytu budżetowego. Taka porcja negatywnych czynników nawet największych optymistów zmieniła już w pesymistów i ze świecą szukać obecnie inwestorów, którzy spodziewają się wzrostu, pod który warto kupić akcje. Trudno im się dziwić. Od strony analizy technicznej, jak i sytuacji makro, niełatwo obecnie znaleźć pozytywne sygnały średnioterminowe do rozpoczęcia wzrostów, a patrząc na wykres indeksu WIG wydaje się, że wsparcie na poziomie październikowego dołka (14 929 pkt.) zostanie złamane jak zapałka. Jednym słowem, obraz rynku widziany przez pryzmat analizy technicznej w średnim terminie i emocji jest kiepski. Jak większość obserwatorów rynku, zadaję sobie obecnie pytanie, co by nas miało pociągnąć do góry? I... nic nie znalazłem. A jednak. Uważam, że ostatnie spadki odzwierciedliły większość negatywnych czynników, a dokonywanie zakupów odbywa się obecnie z duszą na ramieniu. Dlatego powinno być dobrze, przynajmniej w krótkim terminie. Kiedy myślę o większym wzroście, to pukam się w czoło.
Grzegorz Olejek
Dom Maklerski BSK SA