Dziś serwis MarketWatch opublikował kolejny tekst Marka Hulberta, który tym razem traktuje o obwinianiu Grecji za falę przeceny na rynkach akcji. Poruszono kilka wątków. Jednym jest mus „tłumaczenia" i właśnie ten mus sprawia, że w ostatnim czasie wszelkie większe zmiany cen są przez komentatorów tłumaczone „Grecją". Albo „rosną obawy o rozlanie się kryzysu i bankructwo Grecji", albo „rozbudzone zostały nadzieje na to, że politycy poradzą sobie z kryzysem". Ta sama śpiewka cały czas. Hulbert zawraca na to uwagę i podaje kalkulacje, że skala spadków jest większa od tego, czym jest czynnik długów Grecji. Wylicza, że skala przeceny jest większa niż cały dług Grecji. O ile wnioski są poprawne, to wydaje się, że skutek bankructwa Grecji nie kończy się jedynie na tym, że zniknie część długu tego kraju, a wierzyciele poniosą straty. Rynek nie wycenia tylko samego uszczerbku w aktywach instytucji finansowych. Nie zmienia to faktu, że rzeczywiście ciągłe biadolenie na Grecję jest skrótem i pójściem na łatwiznę. Wczoraj mieliśmy odmienną sytuację. Nie było biadolenia, ale „nadzieja". Ceny skoczyły w górę, a skoro nie pojawiły się żadne ważniejsze informacje ze sfery makro, które mogłyby to wytłumaczyć, to znaczy, że „uczestnicy rynków zapałali nadzieją, że kryzys w strefie euro zostanie rozwiązany". Jeśli decyzje inwestorów faktycznie opierałyby się na takich nadziejach, bądź obawach co do przyszłości, to wyniki tychże inwestorów nie byłyby zbyt zachęcające.
Niezależnie od tego, co się działo, dziś dzień rozpocznie się od zwyżki. Popyt ma szansę podnieść ceny w kierunku poziomu 2200 pkt. Linia trendu, do której wracają ceny, nadal jest w zasięgu. Później będzie kolejna – spadkowa linia. No i szczyt na 2332 pkt., ale to jeszcze nie dziś.