Już dość czy jeszcze za mało? Oto jest pytanie... Grecki dramat rozwija się na naszych oczach jak katastrofa kolejowa w zwolnionym tempie. Z jednej strony mamy irracjonalne oczekiwania obcokrajowców – czy to ministrów
finansów strefy euro oraz funkcjonariuszy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, czy to prywatnych banków, nadgorliwych do niedawna w swojej lekkomyślnej chciwości, kiedy pożyczały za dużo i zbyt łatwo. Czy też niektórych opiniotwórczych mediów, które chciałyby, aby greckie działania oszczędnościowe poszły dużo dalej niż dotychczas. Z drugiej strony znajduje się odważny i odpowiedzialnie działający nowy rząd Grecji, stojący w obliczu zbliżających się kwietniowych wyborów, który przyciska własne społeczeństwo do granic wytrzymałości. Jak daleko można zajść w taki sposób?
Obawiam się, nie ma już miejsca na dalsze cięcia bieżących wydatków publicznych. Już dość. Tnąc wydatki budżetowe, rząd podcina gałąź, na której siedzi. Piąty rok z rzędu recesji spowodował poważną erozję podstawy podatkowej i przychodów fiskalnych, które zamiast rosnąć, mogą kurczyć się dalej, nawet biorąc pod uwagę wzrost niektórych podatków. Drastyczne środki oszczędnościowe są prorecesyjne, co obecnie przyznaje nawet MFW. Trzy lata cięć wydatków podniosły relację długu publicznego wobec spadającego PKB ze 113 proc. w 2008 r. do 163 proc. obecnie. Grecy wydają i konsumują mniej, redukując odczuwalnie swój standard życia, a ich zadłużenie jest wyższe o połowę PKB! Taka polityka nie ma większego sensu, bo nie ma dobrych perspektyw.
W rezultacie prowadzonych działań, w zasadniczym stopniu narzucanych z zewnątrz, 21-procentowa stopa bezrobocia jest jedną z najwyższych wśród krajów uprzemysłowionych, z oszałamiającym, 48-procentowym wskaźnikiem młodych ludzi pozostających bez pracy. Wskaźnik bezdomności wzrósł w ciągu ostatnich trzech lat o jedną czwartą. Blisko 28 procent ludności jest na krawędzi wykluczenia społecznego. Liczenie na to, że będą oni oglądać telewizję, a nie demonstrować i walczyć na ulicach, jest skrajną naiwnością.
Dlatego oczekiwanie, że Grecy będą coraz bardziej zaciskać pasa, jest nierealne. Nie można przeć na ludzi ponad granice ich tolerancji. Taka presja to nie polityka. To głupota. Jeśli ktoś chce mieć grecką wiosnę – a później europejską wiosnę, dlaczego nie? – niech tkwi w iluzji i usiłuje przed innymi ją rozpościerać, że ludzie są tak niemądrzy, że będą głodować, aby w nieskończoność – bo do tego sprowadza się dictum – płacić odsetki od wygórowanego wcześniej ich nadmiernym poziomem zadłużenia wobec zagranicznych wierzycieli. Lwia część długu, lawinowo narastającego w ostatnich latach, jest bowiem rezultatem nie faktu, że Grecy rzeczywiście żyli ponad stan, lecz wynika ze spekulacyjnie wysokiego oprocentowania kredytów refinansowanych. Dlatego plan – albo raczej fikcja – że grecki dług z obecnego poziomu z górą 160 proc. PKB zostanie sprowadzony do 120 proc. do 2020 r. jest kolejną oznaką braku pragmatyzmu. Nawet gdyby tak się stało (a się nie stanie), takie obciążenie finansowe nadal będzie nie do udźwignięcia.