Ben Bernanke nie powiedział nic, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli. Nie padła żadna zapowiedź uruchomienia nowego programu luzowania ilościowego. To mogło rozczarować część graczy, choć taki scenariusz stawał się coraz bardziej oczekiwany. Im było bliżej piątku, tym częściej właśnie taki rozwój wypadków był przywoływany jako najbardziej prawdopodobny. Sprawdziło się, choć sądząc po zmianach niemieckiego DAXa grupa rozczarowanych była całkiem spora. Spadek cen miał miejsce także na naszym rynku, choć skala ruchu była relatywnie znacznie mniejsza. Ta nasza reakcja oraz to, co działo się przed nią i po niej jest zastanawiająca. Warto przyjrzeć się temu, co się wydarzyło w piątek, bo być może mamy tu ważną chwilę z punktu widzenia krótkiego terminu.
Jeszcze w czasie porannych notowań doszło do wyraźnego podniesienia cen. Ten ruch można było tłumaczyć oczekiwaniem na bardziej zdecydowaną wzmiankę o możliwości działań stymulacyjnych przez Fed. Jak wiemy, Ben Bernanke nie zmienił swojego dotychczasowego przesłania. „Fed podejmie działania stymulacyjne, gdy zajdzie taka konieczność". My to znamy, bo to słyszymy od wielu miesięcy. Moim zdaniem, ale takie przeświadczenie zaczyna być obowiązujące niemal powszechnie, obecnie odczyty makroekonomiczne są zbyt dobre, by Fed podjął decyzję o luzowaniu ilościowym. Czynników ryzyka jest zbyt wiele. Szczególnie te polityczne. Nie znaczy to, że polityka pieniężna nie może być poluzowana, ale jak sugerował choćby James Bullard, szef Fed z St. Louis, bank centralny może zdecydować się na ujemne stopy procentowe. Jeśli zatem przyjąć, że faktycznie za porannym wzrostem stały te oczekiwania, to brak ich potwierdzenia w wystąpieniu Bena Bernanke powinien skutkować spadkiem cen przynajmniej do poziomu otwarcia. Taka zmiana miała miejsce w przypadku niemieckiego DAXa, ale nasz WIG20 poddał się znacznie mniejszemu spadkowi. Skutkiem obniżki wartości WIG20 było wprawdzie zejście pod poziom południowej konsolidacji, ale ceny szybko do niej powróciły. Pojawia się pytanie, czy ten mały spadek w porównaniu ze znaczną obniżką cen w Niemczech nie jest znowu przesłanką wskazującą na możliwość pojawienia się dalszej zwyżki?
Przemawia za tym sam wzrost sprzed południa. W krótkim czasie zanegowana została większość wcześniejszego ruchu spadkowego, który trwał kilka dni. Czy to tylko oczekiwania? A może jest w tym coś więcej? Zauważmy, że spadek wywołany wystąpieniem w skali zmienności na sesji nie był wcale duży. Zatem nie można powiedzieć, by tego dnia rynkiem rządziła podaż. Można odnieść wrażenie, że tym ruchem cen ostatnio zanotowany dołek zyskał znacznie na znaczeniu. W tej chwili bowiem sytuacja wygląda tak, że to popyt po długim okresie bierności przystąpił do ataku. Jest o tyle ciekawe, że mamy za sobą dwa tygodnie spadków. Problem w tym, że jak wiać na wykresie cen kontraktów (Wykres_1), przez te dwa tygodnie podaż nie zdołała za mocno oddalić cen od szczytu z 17 sierpnia. Jak to zatem jest z tą przewagą podaży? Wykres ją potwierdza, ale nie jest to przewaga nazbyt silna. Od biedy można nawet te dwa tygodnie potraktować jako relatywnie płytką korektę.
Czy sygnały zmiany nastawienia na negatywne okażą się przedwczesne? Nie wiem. Nie wiem tego teraz, jak nie wiedziałem, gdy te sygnały się pojawiały. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie sygnał w chwili, gdy dopiero się on pojawia. Na razie obowiązuje nastawienie negatywne, ale jeśli szczyt z 17 sierpnia zostanie pokonany, nastawienie ponownie będzie neutralne.
Czy zwyżka, jaka pojawiła się w piątek może być kontynuowana. Będzie to znacznie bardziej prawdopodobne, jeśli pokonany zostanie szczyt z piątku. Wtedy należałoby rozważyć możliwość przynajmniej dojścia do okolic szczytu z 17 sierpnia. Ty, bardziej, gdyby tempo zwyżki były porównywalne z piątkowym.