Jeśli prawdą jest, że każdej cząstce materii odpowiada symetryczna forma antymaterii (chociaż jej nie widzieliśmy i jej właściwości dziś jeszcze nie znamy), to taką „antymaterią" w ekonomii jest ujemna stopa procentowa. Kiedyś uważana była za coś, co nie może występować w przyrodzie, ale obecnie coraz częściej pojawiają się doniesienia o jej zaobserwowaniu. Warto się zastanowić, jak wpłynęłaby ona na funkcjonowanie rynku finansowego.

Druga strona lustra

Wyobraźmy sobie zatem, że przechodzimy na drugą stronę lustra i staramy się odwzorować lustrzane odbicie mechanizmów rynkowych przy założeniu, że stopa procentowa wynosi np. minus 3 proc. Jeśli idę do antybanku, który oferuje antyodsetki, i zdeponuję tam 100 zł, to za rok dostanę 97. Antyspółka, która bierze roczny kredyt w wysokości 100 zł, za rok zapłaci 93, bo antybank musi antyzarobić na spreadzie. Oczywiście „po tej stronie lustra" w umowie kredytowej zawarte będą kowenanty przewidujące kary za zbyt wczesną spłatę kredytu, zbyt mały poziom zadłużenia etc. Jeśli antyprzedsiębiorstwo zdecyduje się na emisję obligacji, to pole do popisu jest jeszcze szersze. Może dokonać prostej emisji antyobligacji zerokuponowych i w ten sposób pożycza na rynku np. 123 zł i za trzy lata oddaje wartość nominalną w wysokości 100. Ale może też sobie ustabilizować przepływy pieniężne, ustalając kwartalny antykupon i antyobligatariusze będą płacić antyspółce np. 2 złote kwartalnie. Na rynku pojawią się antyobligacje śmieciowe – oferujące antyoprocentowanie wynoszące np. 25 proc. w skali roku (czyli za zainwestowane 100 zł antyobligatariusz otrzyma 75).

Pojawi się pytanie, jak żyć

Brzmi bez sensu? Oczywiście – trudno sobie wyobrazić większą herezję dla rynku kapitałowego. Spowodowałoby to całkowite odwrócenie logiki funkcjonowania systemu i wydaje się absolutnie nie do zaakceptowania. Tyle że ujemna stopa procentowa nie została wymyślona przeze mnie ani na kongresie futurologicznym, tylko zaczyna się pojawiać w praktyce (szczęśliwie jeszcze nie na naszym rynku). Na razie nieśmiało, incydentalnie, w szczególnych sytuacjach, kiedy rynek bardziej boi się ryzyka niż ma apetyt na zysk (mogliśmy zaobserwować choćby ujemną rentowność obligacji niemieckich), ale z czasem zaatakuje nas całą mocą. Bo jeśli mechanizmy rynkowe od zawsze powodowały wahania stopy procentowej w górę i w dół, a stopa ta jest utrzymywana na poziomie bliskim zera, to nieuchronnie będziemy wpadać w rejestry ujemne. I pojawia się w tym kontekście poważne pytanie: „jak żyć?" – jak sobie radzić w sytuacji, kiedy coś wykracza poza naszą znajomość matematyki finansowej. Przedstawiona powyżej koncepcja antyoprocentowania wydaje się bez sensu, jeśli odniesiemy ją do dzisiejszej logiki funkcjonowania rynku, ale przynajmniej jest spójna.

Bank depozytariuszem?

A jak można pogodzić jednoczesne funkcjonowanie dodatniej i ujemnej stopy procentowej? Już z filmu „Miś" znamy dobrą radę: „nie mieszajmy pojęciowo dwóch różnych obszarów płatniczych", a przecież w tym przypadku problem jest daleko poważniejszy. Jeśli założymy, że dotychczasowy poziom stóp procentowych pozostawał w przedziale od zera do 10 proc., a w przyszłości się przesunie do przedziału od minus 1 do 9 proc., to konsekwencje będą kolosalne. Jeżeli inwestor zyskuje na obligacjach np.  5?proc. rocznie, na akcjach średniorocznie np. 6 proc., to jesteśmy w stanie ogarnąć to intelektualnie. Ale gdybyśmy założyli, że oprocentowanie obligacji jest ujemne (np. minus 1 proc.), to jaki jest sens inwestowania w nie? Jeśli oprocentowanie depozytu byłoby ujemne, to kto decydowałby się na przechowywanie pieniędzy w banku? Wbrew pozorom to wciąż może mieć uzasadnienie, tyle że rola banku mocno by się zmieniła – z podmiotu oferującego depozytariuszom zysk na podmiot oferujący usługi bezpiecznego przechowania pieniędzy, za które to usługi będzie obciążać depozytariuszy w wysokości np. 1 proc. wartości przechowywanych środków. Ale model taki wydaje się bardzo trudny do utrzymania, zwłaszcza jeśli te antyodsetki wyniosłyby kilka procent.

Nadzieja na normalność

Dlatego raczej należałoby uznać, że incydentalne pojawianie się ujemnej stopy procentowej jest pewną anomalią, natychmiast korygowaną przez rynek, że stopa procentowa nie powinna spadać poniżej zera. Ale w tej sytuacji pojawia się inny problem – obniżania spreadów i możliwości zarobkowania banków. Jeśli spółka dostaje kredyt na 10 proc., a ja dostaję za depozyt w banku 5 proc., to bank ma z czego pokryć swoje koszty, straty wynikające z nietrafionych kredytów i może wygenerować zysk dla właścicieli. Im niższa będzie wysokość oprocentowania, tym trudniejsza będzie sytuacja banków. Patrząc z perspektywy biorcy kapitału, taka sytuacja może w krótkim okresie cieszyć – finansowanie powinno się stawać tańsze i bardziej dostępne. Ale w dłuższym okresie może to doprowadzić do istotnych zaburzeń w funkcjonowaniu rynku ze szkodą dla wszystkich. Należy zatem mieć nadzieję, że stopy procentowe na rynkach zachodnich wkrótce powrócą do „normalnych" poziomów.