Na NewConnect, po niespełna sześciu latach od uruchomienia tego parkietu (30 sierpnia 2007 r.), notowanych jest już 448 spółek. Są wśród nich firmy prowadzące normalną działalność operacyjną, generujące solidne przychody i zyski, ale jest też cała masa podmiotów, do których najlepiej pasuje określenie, że są śmieciowe. Nie są to odosobnione i pojedyncze przypadki. Śmieciowe spółki stanowią istotną część alternatywnego rynku co sprawia, że prawdziwi inwestorzy, w tym duzi inwestorzy finansowi omijają NewConnect szerokim łukiem. Zresztą, nawet gdyby fundusze chciały kupić jakiś większy pakiet interesującej ich firmy i tak nie mogą tego zrobić zbierając akcje w transakcjach giełdowych. W czwartek łączny wolumen obrotów na NewConnect sięgnął 2,07 mln zł. Dzieląc to przez liczbę spółek otrzymamy, że obroty na każdej z nich wyniosły 4,6 tys. zł. W przypadku 203 firm (45,3 proc. wszystkich) nie zawarto wczoraj żadnej transakcji. Tylko w 33 przypadkach obroty przekroczyły 10 tys. zł.
Czytaj i komentuj na blogu
Oczywiście, można to zrzucać na karb wakacji gdy znaczna część inwestorów indywidualnych, którzy dominują na NewConnect, zrobiła sobie przerwę od rynku kapitałowego. Uważam jednak, że problemy małej giełdy mają znacznie głębsze podłoże. Aż 235 (czyli 52,4 proc. ogółem) firm notowanych na tym parkiecie to spółki groszowe, o których często mówi się po prostu i z automatu, że są śmieciowe. Tylko nieliczne są droższe niż w momencie debiutu na NC. W tej grupie brakuje m.in. pięciu firm, które jako pierwsze trafiły do notowań w 2007 r. (polecam artykuł w jutrzejszym „Parkiecie" o tym, jak potoczyły się losy pionierów).
Fakt, że większość spółek jest dużo tańsza niż na debiucie sprawił, że wśród inwestorów panuje przeświadczenie, że na NewConnect można tylko stracić. Zarabiają tylko organizatorzy tego rynku, doradcy, którzy pomagają uplasować w kręgu własnych znajomych akcje debiutantów oraz ich „starzy" akcjonariusze obejmujący papiery w momencie zakładania spółki. Jaki jest zatem sens kupować akcje notowanych nań firm?
GPW od jakiegoś czasu znacznie ograniczyła dostęp do NewConnect. W tym roku na tym parkiecie zadebiutowało tylko 29 firm podczas gdy w najlepszym 2011 r. było ich aż 172. Na małą giełdę nie są już wpuszczane tzw. fundusze funduszy, które szumnie nazywają się holdingami finansowymi a ich jedynymi aktywami są symboliczne pakiety udziałów w spółkach wydmuszkach. Przez sito trudno też przebić się firmom bez odpowiedniego rozproszenia kapitału choć i na to można znaleźć sposób plasując akcje wśród podmiotów zależnych. To całkowicie słuszna strategia. GPW powinna wykonać jednak kolejny krok. Żeby poprawić wizerunek NC powinna wyrzucić z niego znaczną część firm. Jak dokonać selekcji? Oprócz twardych kryteriów, jak wielkość kapitałów (często są ujemne), przychodów, zysków czy liczbą pracowników, w grę mogą wchodzić miękkie kryteria (choć oczywiście wówczas należy się liczyć z dużą liczbą oskarżeń o subiektywność ocen). Pomocne w podejmowaniu decyzji mogą być lektury raportów publikowanych przez spółki z NC. Teoretycznie wszystkie spółki z NC przedstawiły już raporty roczne za 2012 r. Czytając część z nich trudno nie odnieść wrażenia, że zarządy albo same nie są specjalnie inteligentne (raporty zawierają błędy ortograficzne, stylistyczne i gramatyczne) albo traktują inwestorów jak głupków, którzy nie potrafią myśleć i analizować. Jak bowiem można zinterpretować akapit, że spółka (łaskawie pominę jej nazwę) w 2012 r. skupiła się na „intensyfikacji działań sprzedażowych na rynku amerykańskim wraz z odpowiednimi akcjami marketingowymi". Kilka stron dalej można przeczytać o wynikach tych działań. W 2012 r. podmiot na rynku amerykańskim wypracował przychody w wysokości....159,12 zł.