W piątek Senat przyjął Big Beautiful Bill. Jednocześnie również w piątek pojawiły się pierwsze sygnały, że ponowny start wojny celnej zostanie przełożony z 9 lipca na 1 sierpnia. Pojawiły się też kolejne zapowiedzi podwyższenia ceł dla krajów, które się nie porozumieją ze Stanami Zjednoczonymi. Elon Musk ogłosił, że założy nową partię, która faktycznie może, jeśli powstanie, zagrozić Republikanom podczas przyszłorocznych wyborów. Jak te rewolucyjne wydarzenia z ostatnich trzech dni w USA wpływają na gospodarkę świata i Polski?
Trump serwuje tak naprawdę reformę podatkową, bo cła to też pewna forma podatku, którą głównie płaci amerykański importer, mamy też rewolucję podatkową, jeżeli chodzi o utrzymanie cięć plus dołożenie kolejnych z 2017 roku. Teraz wchodzą jeszcze kolejne ulgi, czyli wszystko, co ma zostawić więcej pieniędzy w kieszeniach Amerykanów, dzięki czemu ciężar tworzenia wzrostu gospodarczego ma zostać przesunięty z wydatków rządowych w stronę konsumpcji prywatnej, która zostanie wsparta właśnie tym, że w kieszeniach Amerykanów zostanie tych pieniędzy więcej. Jest to pewnego rodzaju eksperyment, który dzieje się bardzo szybko, ale dla aktywności gospodarczej i rynków kluczowe będzie to, czy rynek uwierzy, że te zmiany serwowane błyskawicznie przez Trumpa doprowadzą do boomu gospodarczego. My jesteśmy przyzwyczajeni, że gdy w polityce jest jakiś plan na 100 dni, to się go zrobi może w 300 dni, zobaczymy jak wyjdzie, a tam minęło dopiero pół roku prezydentury, a już wiele kroków zostało zrobionych. Tak naprawdę część ceł już funkcjonuje, choć te główne zostały odłożone na sierpień, więc jeżeli policzymy wartość już zapłaconych ceł w tym roku, to daje to Amerykanom około 300 mld USD wpływów. Większość idzie z kieszeni importera amerykańskiego, ale z drugiej strony redukuje to podatki dla innej części społeczeństwa.
Jaki ma być efekt tych reform?
Oni o tym mówią, że gospodarka wystrzeli jak rakieta. Ale pytanie, czy to zostanie zauważone też przez inwestorów, bo jeśli zostałoby faktycznie przyjęte w ten sposób, to bylibyśmy jak w okresie euforii związanej z AI, na zasadzie wyjątkowości rynku amerykańskiego. Wtedy wszystkie pieniądze świata płynęły na rynek amerykański, z Polski i z Europy także. To było jeszcze jesienią, jeszcze w trakcie wyboru Trumpa na prezydenta, ale następnie wszystkie jego kroki potęgujące chaos komunikacyjny, zamieszanie i zmiany, niczym w kalejdoskopie spowodowały, że część inwestorów stwierdziła, że już nie jest taka wyjątkowa ta Ameryka. Zamiast "Ameryka First" wyszło niedoważanie części aktywów amerykańskich. Kapitał się przeniósł, mieliśmy ekspansję mnożników w Europie, bardzo silne euro – i dalej je mamy, dzięki temu też mamy też siłę złotego, widoczną głównie do dolara i mieliśmy też ponadprzeciętne wzrosty w Warszawie. Część inwestorów stwierdziła, że nie doważają Stanów, bo tam jest dziwny chaos polityczny, za to doważają resztę, która była wcześniej niedoważona, bo kapitał siedział w Stanach podczas hossy AI. No i teraz, jeżeli rynek znowu uwierzy w to, że Ameryka faktycznie po tych zmianach podatkowych wejdzie na solidną ścieżkę wzrostu, tylko ten ciężar tworzenia wzrostu z rządu przeniesie się na kapitał prywatny, czyli wydatki konsumpcyjne Amerykanów, no to znowu być może zobaczymy, że rynek amerykański radzi sobie lepiej niż pozostałe rynki.
Laboratorium Finansowe Uniwersytetu Yale opublikowało prognozę, że Big Beautiful Bill wywoła wielki transfer pieniędzy, zarobi na nim 20 proc. najbogatszych Amerykanów, a straci 20 proc. najbiedniejszych. Barack Obama dodaje, że 16 mln osób może stracić ubezpieczenie. Mam więc pytanie, jakie znaczenie dla gospodarki ma stabilność klasy średniej w Stanach Zjednoczonych?
Można powiedzieć, że rozwarstwienie społeczne będzie postępować, ale ono postępuje w każdym kraju, który idzie w stronę kapitalistyczną. Niestety faktycznie te majątki górnej połowy społeczeństwa są ważniejsze dla aktywności gospodarczej niż tej dolnej połowy czy też dolnej ćwiartki, to już było widoczne w momencie, kiedy giełda pikowała za pierwszym razem. Tam od razu pojawiały się artykuły dotyczące efektu majątkowego, czyli tego, że Amerykanie mają swoje pieniądze ulokowane w akcjach i mając też pracę, są w stanie wydawać więcej z bieżących dochodów, bo wiedzą, że za plecami mają rekordy na giełdzie i ich portfele inwestycyjne puchną. Stąd bieżąca konsumpcja rośnie, mimo że nie sprzedają akcji. Jeżeli akcje zaczynają nagle spadać o 20-30 proc., co miało miejsce, to mimo tego, że Amerykanie nie stracili pracy, są ostrożniejsi w wydatkach, gdy ich akcje są warte 30 proc. mniej. To powoduje z czasem zmniejszoną konsumpcję. Niestety, właśnie przez to rozwarstwienie to działa w ten sposób, że konsumpcja w pewnym stopniu jest powiązana z rynkiem akcji, bo za tę konsumpcję odpowiada ta górna połowa społeczeństwa, a nie dolna. Dolna część odpowiada za mniejszy stopień wsparcia gospodarki konsumpcją, teraz będzie odpowiadać za jeszcze mniejszy. Dla nas w Polsce to jest nie do końca zrozumiałe, bo mamy mało pieniędzy ulokowanych jako społeczeństwo na giełdzie, ale wyobraźmy sobie, gdyby przyszła korekta rzędu 30 proc. na rynku nieruchomości, no to w Polsce też byłby taki temat właśnie efektu majątkowego.
Jak wygląda dzisiaj stosunek do polskiego rynku kapitałowego? Taki wakacyjnie dobry?
Sytuacja jest dobra, złoty pozostaje stabilny do euro, jest silny do dolara, w tym momencie oczywiście, bo mamy kalejdoskop decyzji w Stanach Zjednoczonych, a gorący okres jest przed nami. Mamy też oczywiście popyt na polskie obligacje, spadek ich rentowności. Gdy mówimy o oczekiwaniu na cięcia stóp w Polsce, to oprocentowanie złotego w przyszłości będzie niższe, więc powinien on już dziś zacząć tracić, a nie traci, więc mamy relatywnie silną walutę. No i to wszystko przekłada się cały czas jednak na wysokie poziomy akcji, czyli jakby z trzech stron inwestorzy nie widzą na razie żadnego zagrożenia dla polskiego rynku.