Z punktu widzenia emitentów wymagać będzie elektronicznego „opisania" każdej komórki w sprawozdaniu finansowym, co wiązać się będzie początkowo z dużym nakładem pracy, ale należy mieć nadzieję, że w dalszej perspektywie będzie mniej pracochłonne od obecnie stosowanych metod, m.in. ze względu na automatyzację wielu czynności.
Największych zmian należy się jednak spodziewać po stronie odbiorców informacji. Obecnie analiza sprawozdań finansowych jest bardzo trudnym i żmudnym zajęciem, wymagającym specjalistycznej wiedzy. Znajomość skomplikowanych standardów rachunkowości jest zarezerwowana dla bardzo wąskiego kręgu profesjonalistów. Coraz bardziej złożone modele biznesowe wymagają coraz bardziej wyrafinowanych zabiegów księgowych, aby właściwie je opisać. Przypomina to sytuację sprzed kilkunastu lat, kiedy to postępujący poziom złożoności telefonów komórkowych wymagał coraz grubszych książek zawierających instrukcję obsługi. W konsekwencji, choć telefony te oferowały coraz więcej funkcjonalności, coraz trudniej było nauczyć się z nich korzystać.
W przypadku telefonów komórkowych przełomem było wynalezienie smartfonów – mechanizmów intuicyjnych w obsłudze i umożliwiających zainstalowanie takich funkcjonalności, jakich życzy sobie użytkownik. W odniesieniu do raportowania finansowego mam nadzieję, że takim przełomem będzie właśnie ESEF. Możliwość automatycznej identyfikacji każdej z danych w odniesieniu do każdej ze spółek na każdym z rynków UE stworzy olbrzymią bazę danych finansowych. Każdy będzie mógł sobie przeczesywać te dane według swoich potrzeb.
Biorąc pod uwagę obfitość „surowych" danych, w zasadzie każdy będzie mógł stworzyć swój własny „standard rachunkowości" – zakładam, że powstaną aplikacje na smartfony umożliwiające kreowanie własnych wskaźników finansowych i porównywanie ich w ramach krajów, branż czy poszczególnych spółek. Jeśli aplikacja taka połączona byłaby z możliwością zawierania transakcji, to w bardzo prosty sposób możemy sobie wyobrazić systemy automatycznego handlu, ale nie oparte na jakichś metaalgorytmach wielkich instytucji finansowych, tylko na indywidualnych preferencjach milionów inwestorów. Byłby to zatem rynek indywidualnych algorytmów – coś pośredniego pomiędzy „analogowym" podejmowaniem decyzji inwestycyjnych a przemysłem zinstytucjonalizowanego algotradingu. Sam algotrading też zresztą będzie musiał ulec daleko idącej zmianie – „decyzje inwestycyjne" algorytmów w większym stopniu oparte będą na danych finansowych spółek, a w mniejszym na danych dotyczących transakcji innych inwestorów, co powinno uzdrowić proporcje pomiędzy rynkową wyceną spółek a ich rzeczywistą sytuacją.