Według najnowszych prognoz Komisji Europejskiej PKB strefy euro może się skurczyć w tym roku o 7,7 proc., a polska gospodarka o 4,3 proc. Napływają też słabe dane dla rynku amerykańskiego. Tymczasem giełdy w kwietniu zanotowały bardzo mocne odbicie. Przodował w tym indeks S&P 500. Czy rynki odpowiednio wyceniają spodziewaną recesję i pogorszenie wyników firm?
To bardzo trudne pytanie. Patrząc z perspektywy wskaźnikowej, ceny akcji mierzone parametrem C/Z (za najbliższe cztery kwartały) są wysokie. Wyższe niż były w szczycie hossy, zanim panika spowodowana koronawirusem się rozpoczęła.
Zbliżająca się recesja będzie zupełnie inna od tych, które znamy. Oczywiście sytuacja na poszczególnych rynkach będzie różna, ale generalnie w ciągu najbliższych dwóch lat powinniśmy wrócić mniej więcej do punktu wyjścia. Gdyby jednak te prognozy trzeba było zrewidować i gdyby okazało się, że recesja wydłuży się poza IV kwartał tego roku, to by oznaczało, że giełdy mają dość dużą przestrzeń do spadku.
Czy w związku z tym kwietniowe odreagowanie marcowej paniki było zbyt mocne? Czy „sell in May and go away" zadziała w tym roku ze zdwojoną siłą i czy w ogóle należy przywiązywać wagę do takich giełdowych powiedzeń?