Czyli rynek nie stara się przewidzieć konkretnych decyzji Rady, tylko ocenia gdzie – w świetle fundamentów polskiej gospodarki – stopa powinna się znaleźć i zakłada, że RPP ostatecznie postąpi jak należy? To optymistyczny wniosek, sugerujący, że NBP wciąż cieszy się dużym zaufaniem.
Oczywiście, traderzy na rynku próbują przewidzieć decyzje w konkretnych miesiącach, bo na tym polega ich praca. Ale gdy rozmawiam z klientami i inwestorami, to większość z nich ma pewną jasność co do tego, w jakim kierunku stopy w Polsce zmierzają, ale nie ma przekonania jak szybko i w jakich krokach.
Jakie są argumenty na rzecz podwyżek stóp? Z twoich ostatnich analiz wynika, że inflacja w Polsce ma głównie źródła podażowe. Do jej wzrostu w okolice 7 proc. w niewielkim stopniu przyczyni się inflacja bazowa, nie obejmująca cen energii i żywności. A jednocześnie na te towary i usługi, jak energia, paliwa i żywność, które będą najbardziej drożały, Polacy wydają więcej niż średnio Europejczycy. Wygląda na to, że inflacja w Polsce jest w nieco mniejszym stopniu niż w większości państw UE pod kontrolą banku centralnego, a jednocześnie w większym stopniu może ograniczać wydatki konsumpcyjne. Czy to nie jest argument, żeby z podwyżkami stóp się nieco wstrzymać?
Istnieje pewna przestrzeń między podejściem, że powinniśmy trzymać stopy procentowe na obecnym poziomie, bo wysoka inflacja jest przejściowa, a podejściem, że trzeba szybko podnosić stopy procentowe po to, żeby w jak najkrótszym czasie inflację zbić. Jasne jest, że pewne motory inflacji działają tylko przejściowo. Na przykład taki wzrost cen gazu, jak w ostatnich miesiącach, wydaje się nie do utrzymania w dłuższym okresie. Podobnie będzie z cenami paliw. Ale to nie zmienia faktu, że duża część inflacji jednak zależy od popytu i od Rady Polityki Pieniężnej i nawet ta część jest zbyt wysoka. Nasze prognozy sugerują, że inflacja bazowa zarówno w tym, jak i w przyszłym roku, będzie systematycznie w okolicy 4-4,5 proc. Inaczej niż inflacja ogółem, nie będzie spadała po osiągnięciu szczytu na początku 2022 r. Taka inflacja bazowa nie uzasadnia gwałtownych podwyżek stóp procentowych, ale stopniową normalizację polityki pieniężnej jak najbardziej uzasadnia. Stopy procentowe w Polsce są zdecydowanie za niskie. W ujęciu realnym (po korekcie o inflację) wynoszą około minus 5 proc. Nawet jeśli inflacja wyhamuje do 2,5 proc., czyli do celu NBP, to nadal mielibyśmy wyraźnie ujemne realne stopy w gospodarce, w której stopa bezrobocia (według BAEL – red.) wynosi 3 proc., tempo wzrostu sięga 5 proc. i szybko rosną płace. Nie chodzi o to, żeby podnieść stopę procentową do 7 proc. i mieć ją w ujęciu realnym zerową, tylko żeby stopniowo wracać do normalnego poziomu.
Na całym świecie sporo mówi się teraz o stagflacji. To jest pewna metafora, bo rzeczywistej stagflacji – zatrzymania wzrostu w warunkach wysokiej inflacji – nikt chyba nie oczekuje. Ale wydaje się prawdopodobne, że zarówno wysoka inflacja bezpośrednio, jak i jej przyczyny, tzn. ograniczona podaż pewnych komponentów i materiałów oraz zaburzenia w handlu międzynarodowym, mogą w jakimś stopniu tłumić aktywność w gospodarce. Jak silny twoim zdaniem będzie ten efekt w Polsce?
Ceny energii, paliw itp. dodają do inflacji około 1 pkt proc. Biorąc pod uwagę to, że bardzo trudno jest w krótkim czasie ograniczyć zużycie energii, można zakładać, że praktycznie jeden do jednego ten wzrost cen przełoży się na spadek konsumpcji innych towarów i usług. Między innymi z tego powodu w ostatnim tygodniu trochę zrewidowaliśmy nasze prognozy wzrostu PKB Polski. Zakładamy obecnie, że w 2022 r. wzrost wyniesie 4,7 proc. – wciąż bardzo dużo, ale już nie 5,5 proc., jak można było realistycznie oczekiwać jeszcze niedawno. Spowolnienie z powodu wysokiej inflacji i zaburzeń w łańcuchach dostaw będzie więc następowało. Ale to tylko kierunek stagflacji, a nie stagflacja.