W ostatnich tygodniach popularnym tematem rozważań ekonomistów stała się rozbieżność pomiędzy roczną inflacją mierzoną za pomocą wskaźnika HICP (zharmonizowany indeks cen konsumpcyjnych wprowadzony przez Komisję Europejską) i powszechnie używanym w Polsce wskaźnikiem CPI. W czerwcu inflacja mierzona tym pierwszym sposobem wyniosła bowiem aż (a może wciąż "tylko"?) 1,5 proc., podczas gdy wskaźnik CPI wzrósł w ujęciu rocznym zaledwie o 0,8 proc. W lipcowym "Raporcie o inflacji" znalazła się nawet specjalna ramka wyjaśniająca tę różnicę. Jednocześnie pojawiły się głosy, że o ile na podstawie wskaźnika CPI polityka pieniężna w Polsce nie wymaga zaostrzenia, to już obserwując inflację HICP, można by argumentować, że bank centralny powinien się przygotowywać do zaostrzenia polityki monetarnej.

W tym kontekście bardzo interesująca była wypowiedź członka Rady Polityki Pieniężnej, profesora Dariusza Filara, który w wywiadzie dla Reutera stwierdził, że zjawisko rozbieżności pomiędzy wskaźnikami należy obserwować, gdyż "mogłoby ono nas zmusić w przyszłości do zmiany wskaźnika dla definiowania celu inflacyjnego". Oczywiście pozostaje pytanie, jak odległą przyszłość Dariusz Filar miał na myśli, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ewentualna zmiana definicji celu miałaby sens, moim zdaniem, tylko w obliczu zbliżania się wejścia Polski do strefy euro i konieczności spełnienia kryteriów z Maastricht (kryterium inflacyjne jest obliczane na podstawie HICP). A na to, jak wiadomo, zbyt prędko się (niestety) nie zanosi. Skoro więc na razie nie ma się co zastanawiać nad rozbieżnością pomiędzy HICP i CPI w kontekście zmiany celu ani w kontekście kolejnych decyzji podejmowanych przez Radę (co potwierdził Filar), to po co w takim razie ten temat jest poruszany przez członka RPP? Czyżby rynek miał w większym stopniu zwracać uwagę na inflację HICP niż dotychczas? A może w wiźkszym stopniu wskaźnik ten odzwierciedla to, co się dzieje z procesami cenowymi w gospodarce?

Czytając piątkowy wywiad z prof. Filarem, przypomniałem sobie jednak jego wypowiedzi dla tej samej agencji z dnia poprzedniego i stwierdzenie "inflacja bazowa w najbliższych 4-6 miesiącach będzie kluczowa dla przyszłych decyzji w polityce pieniężnej". Spróbujmy więc połączyć obydwie rzeczy i spójrzmy, jak wygląda sytuacja, jeśli weźmiemy pod uwagę inflację bazową opartą na wskaźniku HICP. Eurostat publikuje kilka miar inflacji bazowej opartych na HICP, jednak miarą najbardziej zbliżoną do inflacji netto na bazie CPI wydaje się wskaźnik HICP po wyłączeniu cen energii, żywności, alkoholu i wyrobów tytoniowych (inne miary dają zresztą podobne wnioski). Jak widać na wykresie, rozbieżność pomiędzy inflacją bazową opartą na CPI i HICP jest równie duża, jak pomiędzy wskaźnikami inflacji CPI i HICP, z tym że w drugą stronę! Inflacja bazowa HICP wyniosła w czerwcu 0,3 proc. r./r. Co więcej, o ile rozbieżności pomiędzy wskaźnikami inflacji są zjawiskiem stosunkowo nowym (różnica rzędu 0,5 pkt proc. pojawiła się w marcu), to rozbieżność dla inflacji netto była bliska bądź równa 1 pkt proc. przez całą drugą połowę 2005 roku. I jakoś nikt na to nie zwrócił szczególnej uwagi. Przynajmniej nie pamiętam, aby w którymś "Raporcie o inflacji" załączono specjalną ramkę wyjaśniającą, dlaczego na przełomie 2005 i 2006 roku kilka miar inflacji bazowej obliczanych na podstawie wskaźnika HICP było bliskich (przepraszam za wyrażenie) deflacji.