Weekendowa Analiza Futures

Publikacja: 12.02.2007 00:09

Kamil Jaros

Ostatnio dowiedzieliśmy się, że styczeń okazał się rekordowym miesiącem

napływu środków do funduszy inwestycyjnych. Wg opublikowanych przez Izbę

Zarządzających Funduszami i Aktywami danych wynika, że kwota zebranych

przez fundusze środków wynosi w tej chwili już 107 mld złotych. Co jest

godne uwagi, tempo napływu środków narasta. Tylko w styczniu fundusze

zaabsorbowały piątą część kwoty zebranej w całym 2006 roku. Roku, który

przecież został ogłoszony rekordowym. Wg szybkich wyliczeń wynika, że

dziennie do funduszy wpływało niemal 300 mln złotych. Są to wielkości

zawrotne i z pewnością robią wrażenie. Pojawiają się optymistyczne opinie,

że do końca roku fundusze będą miały pod swoimi skrzydłami nawet 150 mld

złotych. Jak widać, prognozuje się wzrost o ok. 50%.

Czy ten optymizm jest zasadny? Zdaniem prezesa IZFiA Marcina Dyla są ku

temu podstawy. Jego zdaniem potencjał funduszy jest jeszcze duży i

będziemy obserwować napływ środków do chwili, gdy ich wielkość nie zrówna

się z wielkością lokat bankowych. Obecnie kwota zdeponowanych w bankach

środków to ok. 400 mld złotych. Łatwo obliczyć, że w tej chwili pułapem

docelowym jest poziom 250 mld złotych (suma pieniędzy ulokowanych przez

firmy i ludność w funduszach i na lokatach podzielona na dwie równe

części).

Rodzi się pytanie, ile czasu będziemy czekać na chwilę, gdy zrównanie

nastąpi? Skoro ten rok skończy się dynamiką 40-50% (takie są obecnie

prognozy), to przy założeniu, że rok 2008 będzie podobny, można spodziewać

się pod koniec 2008 roku kwota pod zarządem funduszy inwestycyjnych będzie

taka sama, jak kwota lokat bankowych.

Z tego wynika, jeśli mamy trzymać się tezy szefa IZFiA i obecnej dynamiki

wzrostu, najpóźniej za dwa lata osiągniemy poziom nasycenia. Po takim

wniosku można szybko dojść do kolejnego, że skoro obecny szał inwestycji w

fundusze ma jeszcze tak długo trwać, to o sytuację na rynku nie ma się co

martwić. Popyt z funduszy inwestycyjnych będzie stabilny i silny. Do tego

dochodzą fundusze emerytalne, które są stałym elementem popytowym (na

razie, póki nie ma wypłat). Przyszłość zaczyna wyglądać różowo i

bezpiecznie.

Zdejmijmy więc te różowe okulary. Napływ środków do funduszy jest faktem.

Jego dynamika także jest faktem. Nikt z tym dyskutować nie może. Można za

to zastanowić się, na ile realna jest prognoza utrzymania się takiego

tempa wzrostu napływu środków. Wreszcie najważniejsze, czy tak wysokie

tempo wzrostu jest powodem do radości.

By jaśniej przedstawić mój punkt widzenia, posłużę się tu porównaniem,

które na własny użytek nazywam efektem kamienia rzuconego na środek stawu.

Rzecz dotyczy przepływu informacji o możliwościach i właściwościach rynku

kapitałowego w społeczeństwie i nawiązuje do znanego cyklu koniunktury

giełdowej. W pierwszej fazie, gdy rynek nie jest przedmiotem

zainteresowania szerokiej publiczności, informacja o nim jest raczej

niewielka i skupiona głównie wokół dość wąskiej grupy ludzi: specjalistów

i uczestników zajmujących się nim profesjonalnie.

Przyjmijmy, że w pewnym momencie ceny akcji zaczynają rosnąć. Pojawiają

się zyski. W naszym przykładzie kamień został rzucony - informacja o

zyskach jest tu impulsem. Wokół miejsca zanurzenia się kamienia (punkt

zero) na powierzchni wody pojawiają się okręgi. Wielkość i odległość tych

okręgów przypomina zakres i skalę powszechności informacji o rynku, jaką

dysponuje społeczeństwo.

Gdy ceny zaczynają rosnąć to informacja o tym wzroście i zyskach, jakie

przynosi posiadanie ywiście wraz z

informacją pojawia się kapitał, który jest angażowany z chęci partycypacji

w tych zyskach. Koło wokół punktu zero się powiększa. O "zyskach z akcji"

dowiaduje się coraz więcej osób i zaczyna rozważać zaangażowanie, a

później faktycznie angażować swoje środki na rynku. Wzrost się sam

napędza. Nowy kapitał podnosi ceny. Pojawiają się pierwsze "rekordy". Ceny

osiągają najwyższy poziom półrocza, potem roku, dwóch lat itd. Pojawiają

się pierwsze rekordy historyczne, pokonywane są poziomy oporu i tzw.

poziomy psychologiczne. Informacja o zyskach, jakie do tej pory dało

posiadanie akcji zaczyna być coraz powszechniejsza. Zaczyna się od poczty

pantoflowej, później dochodzą artykuły w prasie, wreszcie reklama funduszy

w mediach. Im dłużej to trwa, tym wie o tym coraz większa liczba ludzi.

Wraz z długością trwania hossy i powszechnością informacji o niej, spada

poziom informacji o samym rynku u "nowoprzybyłych". Można powiedzieć, że

krańcowy poziom wiedzy o rynku maleje. Nikt nie rozmawia o ryzyku, a

jedynie o zyskach.

Kapitał angażują osoby, które do tej pory inwestycjami na rynku akcji w

ogóle się nie interesowały. Im dłużej trwa hossa, tym budzi ona większe

poczucie bezpieczeństwa o poziom cen i rodzi złudzenie, że te nie spadną,

a jeśli nawet, to nie teraz, ale dopiero za jakiś czas. Na tyle późno, że

jeszcze uda się coś na nim ugrać. Tworzy się bańka, bo nowy kapitał

podnosi ceny, a informacja o tym wzroście przyciąga kolejnych uczestników.

Koło na wodzie robi się coraz większe, oddala się od punktu centralnego.

Im jest dalej, tym informacja o "zyskach na giełdzie" sięga głębiej. Koło

jest duże, a więc wzrost kapitału jest szybki. Przychodzi w końcu moment,

gdy kapitał się kończy. Środki nie napływają i ceny przestają rosnąć.

Kolista fala dochodzi do brzegu stawu i nie jest w stanie już rosnąć.

Dochodzi do sytuacji, gdy wszyscy już o zyskach wiedzą (powszechność

informacji) i każdy, kto się nie bał (brak pełnej informacji o rynku i

ułuda bezpieczeństwa) już zainwestował.

Kto w takiej sytuacji może utrzymać ceny na wysokim poziomie? Brak wzrostu

sprawia, że powiększa się grupa osób zdegustowanych, która wycofuje

kapitał. Narasta presja podaży, a popytu nadal nie ma. Ceny spadają, ale

tempo jest szybsze niż początki wzrostu, bo teraz znacznie więcej osób

śledzi rynkowe zmiany. Informacja o spadku cen jest powszechna, a więc i

reakcja znacznie szybsza.

Część osób oczywiście zdaje sobie z tego sprawę i unika inwestycji na

własną rękę. Inwestuje za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych. Problem w

tym, że od wspomnianego mechanizmu się nie ucieknie. Nie ma znaczenia, czy

kapitał jest angażowany na rynku samodzielnie, czy przez pośrednika.

Pośrednik może jedynie polepszyć nieco wynik, ale gdy zacznie się spadek

na rynku, będzie także spadać wycena jednostek uczestnictwa. Nawet

najlepszy zarządzający tego nie uniknie, gdyż posiadanie w portfelu akcji

zawsze się wiąże z ryzykiem. Niestety świadomość tego jest nikła, a tym

bardziej, gdy dotyczy to osób, które zainwestowały kapitał zwabione

zyskami, a które wcześniej w ogóle nie miały styczności z rynkiem akcji.

Zgadzam się z prezesem Dylem, że "klient nie powinien pytać: >>ile można

zarobić>ile można stracić

nie jest. Niestety zdanie: "Ufam, że reklamy - jedne lepsze, drugie gorsze

- nie są jedynym elementem przyciągającym ludzi do funduszy. Każdy

sprzedawca funduszy powinien wyjaśnić klientowi ryzyko związane z

inwestycją." jest albo naiwnością albo wynikiem cynizmu. Reedawcy z

klientem. Dodajmy do tego częste ostatnio propozycje pośredników

finansowych sugerujące zaciąganie kredytów hipotecznych w celu inwestycji

w fundusze. Kredyty na zakup akcji i kapitał ciągnięty reklamą. Jak długo

tak pociągniemy?

Wigometr po ostatnim tygodniu mocno spadł, co sugeruje kiepskie nastroje

wśród profesjonalistów. Czy są ku temu podstawy? Jak widać na wykresie

tygodniowym, z punktu widzenia średniego terminu, na razie nic poważnego

się nie stało. Brak kontynuacji wzrostu po zaliczeniu nowych rekordów

ponownie może martwić, ale nie jest jeszcze podstawą do paniki. Nadal

aktualna jest sekwencja kolejnych wyżej położonych dołków, a tym samym

myślenie o krótkich pozycjach w średnim terminie jest przedwczesne ( Wykres_1.gif ). W tej chwili obowiązuje poziom wsparcia w postaci dołka z 26 stycznia

br. ( Wykres_2.gif ). Przełamanie tego poziomu może skutkować zamknięciem

średnioterminowych długich pozycji. Gracze szybsi mogą wtedy otwierać

krótkie pozycje, ale ryzyko jest spore, bo hossa nadal obowiązuje i należy

się liczyć z powrotem do wzrostu cen. W tej chwili rynek jeszcze nie daje

podstaw do dużego pesymizmu.

Kamil Jaros

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy