bezpiecznie.
Zdejmijmy więc te różowe okulary. Napływ środków do funduszy jest faktem.
Jego dynamika także jest faktem. Nikt z tym dyskutować nie może. Można za
to zastanowić się, na ile realna jest prognoza utrzymania się takiego
tempa wzrostu napływu środków. Wreszcie najważniejsze, czy tak wysokie
tempo wzrostu jest powodem do radości.
By jaśniej przedstawić mój punkt widzenia, posłużę się tu porównaniem,
które na własny użytek nazywam efektem kamienia rzuconego na środek stawu.
Rzecz dotyczy przepływu informacji o możliwościach i właściwościach rynku
kapitałowego w społeczeństwie i nawiązuje do znanego cyklu koniunktury
giełdowej. W pierwszej fazie, gdy rynek nie jest przedmiotem
zainteresowania szerokiej publiczności, informacja o nim jest raczej
niewielka i skupiona głównie wokół dość wąskiej grupy ludzi: specjalistów
i uczestników zajmujących się nim profesjonalnie.
Przyjmijmy, że w pewnym momencie ceny akcji zaczynają rosnąć. Pojawiają
się zyski. W naszym przykładzie kamień został rzucony - informacja o
zyskach jest tu impulsem. Wokół miejsca zanurzenia się kamienia (punkt
zero) na powierzchni wody pojawiają się okręgi. Wielkość i odległość tych
okręgów przypomina zakres i skalę powszechności informacji o rynku, jaką
dysponuje społeczeństwo.
Gdy ceny zaczynają rosnąć to informacja o tym wzroście i zyskach, jakie
przynosi posiadanie ywiście wraz z
informacją pojawia się kapitał, który jest angażowany z chęci partycypacji
w tych zyskach. Koło wokół punktu zero się powiększa. O "zyskach z akcji"
dowiaduje się coraz więcej osób i zaczyna rozważać zaangażowanie, a
później faktycznie angażować swoje środki na rynku. Wzrost się sam
napędza. Nowy kapitał podnosi ceny. Pojawiają się pierwsze "rekordy". Ceny
osiągają najwyższy poziom półrocza, potem roku, dwóch lat itd. Pojawiają
się pierwsze rekordy historyczne, pokonywane są poziomy oporu i tzw.
poziomy psychologiczne. Informacja o zyskach, jakie do tej pory dało
posiadanie akcji zaczyna być coraz powszechniejsza. Zaczyna się od poczty
pantoflowej, później dochodzą artykuły w prasie, wreszcie reklama funduszy
w mediach. Im dłużej to trwa, tym wie o tym coraz większa liczba ludzi.
Wraz z długością trwania hossy i powszechnością informacji o niej, spada
poziom informacji o samym rynku u "nowoprzybyłych". Można powiedzieć, że
krańcowy poziom wiedzy o rynku maleje. Nikt nie rozmawia o ryzyku, a
jedynie o zyskach.
Kapitał angażują osoby, które do tej pory inwestycjami na rynku akcji w
ogóle się nie interesowały. Im dłużej trwa hossa, tym budzi ona większe
poczucie bezpieczeństwa o poziom cen i rodzi złudzenie, że te nie spadną,
a jeśli nawet, to nie teraz, ale dopiero za jakiś czas. Na tyle późno, że
jeszcze uda się coś na nim ugrać. Tworzy się bańka, bo nowy kapitał
podnosi ceny, a informacja o tym wzroście przyciąga kolejnych uczestników.
Koło na wodzie robi się coraz większe, oddala się od punktu centralnego.
Im jest dalej, tym informacja o "zyskach na giełdzie" sięga głębiej. Koło
jest duże, a więc wzrost kapitału jest szybki. Przychodzi w końcu moment,
gdy kapitał się kończy. Środki nie napływają i ceny przestają rosnąć.
Kolista fala dochodzi do brzegu stawu i nie jest w stanie już rosnąć.
Dochodzi do sytuacji, gdy wszyscy już o zyskach wiedzą (powszechność
informacji) i każdy, kto się nie bał (brak pełnej informacji o rynku i
ułuda bezpieczeństwa) już zainwestował.
Kto w takiej sytuacji może utrzymać ceny na wysokim poziomie? Brak wzrostu
sprawia, że powiększa się grupa osób zdegustowanych, która wycofuje
kapitał. Narasta presja podaży, a popytu nadal nie ma. Ceny spadają, ale
tempo jest szybsze niż początki wzrostu, bo teraz znacznie więcej osób
śledzi rynkowe zmiany. Informacja o spadku cen jest powszechna, a więc i
reakcja znacznie szybsza.
Część osób oczywiście zdaje sobie z tego sprawę i unika inwestycji na
własną rękę. Inwestuje za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych. Problem w
tym, że od wspomnianego mechanizmu się nie ucieknie. Nie ma znaczenia, czy
kapitał jest angażowany na rynku samodzielnie, czy przez pośrednika.
Pośrednik może jedynie polepszyć nieco wynik, ale gdy zacznie się spadek
na rynku, będzie także spadać wycena jednostek uczestnictwa. Nawet
najlepszy zarządzający tego nie uniknie, gdyż posiadanie w portfelu akcji
zawsze się wiąże z ryzykiem. Niestety świadomość tego jest nikła, a tym
bardziej, gdy dotyczy to osób, które zainwestowały kapitał zwabione
zyskami, a które wcześniej w ogóle nie miały styczności z rynkiem akcji.
Zgadzam się z prezesem Dylem, że "klient nie powinien pytać: >>ile można
zarobić>ile można stracić
nie jest. Niestety zdanie: "Ufam, że reklamy - jedne lepsze, drugie gorsze
- nie są jedynym elementem przyciągającym ludzi do funduszy. Każdy
sprzedawca funduszy powinien wyjaśnić klientowi ryzyko związane z
inwestycją." jest albo naiwnością albo wynikiem cynizmu. Reedawcy z
klientem. Dodajmy do tego częste ostatnio propozycje pośredników
finansowych sugerujące zaciąganie kredytów hipotecznych w celu inwestycji
w fundusze. Kredyty na zakup akcji i kapitał ciągnięty reklamą. Jak długo
tak pociągniemy?
Wigometr po ostatnim tygodniu mocno spadł, co sugeruje kiepskie nastroje
wśród profesjonalistów. Czy są ku temu podstawy? Jak widać na wykresie
tygodniowym, z punktu widzenia średniego terminu, na razie nic poważnego
się nie stało. Brak kontynuacji wzrostu po zaliczeniu nowych rekordów
ponownie może martwić, ale nie jest jeszcze podstawą do paniki. Nadal
aktualna jest sekwencja kolejnych wyżej położonych dołków, a tym samym
myślenie o krótkich pozycjach w średnim terminie jest przedwczesne ( Wykres_1.gif ). W tej chwili obowiązuje poziom wsparcia w postaci dołka z 26 stycznia
br. ( Wykres_2.gif ). Przełamanie tego poziomu może skutkować zamknięciem
średnioterminowych długich pozycji. Gracze szybsi mogą wtedy otwierać
krótkie pozycje, ale ryzyko jest spore, bo hossa nadal obowiązuje i należy
się liczyć z powrotem do wzrostu cen. W tej chwili rynek jeszcze nie daje
podstaw do dużego pesymizmu.
Kamil Jaros