Temat już się pewnie wielu osobom przejadł. W ostatnich tygodniach można było przeczytać wiele komentarzy i ocen dokonanej obniżki składki rentowej. Mimo wszystko jednak chciałbym wrócić do tej kwestii. Do kilku refleksji skłaniają mnie właśnie komentarze, które ostatnio czytałem.
Otóż zdziwiła mnie tak powszechna i jednostronna krytyka faktu obniżenia klina podatkowego (często przez osoby popierające obniżkę podatków i reformy strukturalne). Na początek zastrzeżenie, że zgadzam się z wieloma argumentami, które oceniają negatywnie ustawę, ale trudno mi jest jednoznacznie powiedzieć, że źle się stało, że składka została obniżona. Po pierwsze, obniżka składki przy szybko rozwijającej się gospodarce i konsumpcji prywatnej stanowić może dodatkowy i niepotrzebny impuls popytowy. Po drugie, biorąc pod uwagę powyższe, zastanawiające jest bardziej znaczące obniżenie składki po stronie pracownika niż pracodawcy. Po trzecie, należało znaleźć środki po nadmiernej stronie wydatkowej budżetu państwa, a nie korzystać z dobrej koniunktury, która nie trwa wiecznie. Po czwarte w końcu, być może nie należało dawać wszystkim, ale tylko najmniej zarabiającym, młodym, czyli tam, gdzie problemy na rynku pracy są największe (jednocześnie nie wiadomo, czy takie nierówne traktowanie obywateli wobec prawa nie byłoby zaskarżone w Trybunale Konstytucyjnym).
Te wszystkie argumenty są jak najbardziej prawdziwe. Ale jakie były alternatywy? Czy gdyby składka nie została obniżona, minister finansów wykazałaby determinację do znacznego obniżenia deficytu budżetowego i czy zostałoby to zaakceptowane? Czy też raczej zobaczylibyśmy wzrost wydatków budżetowych w jeszcze większej skali, co zwiększyłoby dodatkowo popyt tak czy inaczej, tylko że w inny (gorszy) sposób. O ile więc Rada Polityki Pieniężnej podwyższyła stopy procentowe m.in. w reakcji na obniżenie składki rentowej, o tyle być może w innym scenariuszu reagowałaby na nadmierny wzrost wydatków budżetowych. Nie chce mi się bowiem wierzyć, aby w obecnym układzie parlamentarnym minister finansów był zdolny (pomijając, czy byłby skłonny) odejść od słynnej, nie-mającej większego sensu makroekonomicznego, nominalnej kotwicy budżetowej.
Zakłada się również dość często, że całość kwoty, która posłuży obniżeniu klina podatkowego, pójdzie na dodatkową konsumpcję i zwiększenie popytu. Ale przecież skoro ten dodatkowy transfer w postaci niższych podatków dotyczy wszystkich zatrudnionych, to można założyć, że w przypadku tych więcej zarabiających skłonność do konsumpcji jest sporo mniejsza. Dodatkowo, może jednak dzięki tej obniżce pozapłacowych kosztów pracy presja na wzrost wynagrodzeń nieco się zmniejszy. Zależy to z pewnością od sektora i być może w większości przypadków siła przetargowa pracodawcy wcale się nie zwiększy. Jednak będą z pewnością wyjątki.
Jeśli zaś chodzi o wykorzystywanie dobrej koniunktury do obniżenia składki rentowej, czyli de facto podatków, to naprawdę nie chce mi się wierzyć, aby podobny ruch mógł nastąpić kiedykolwiek indziej. Jeśli nie teraz, to kiedy parlament będzie skłonny przyjąć ustawę obniżającą klin podatkowy? Gdy wzrost dochodów będzie mniejszy, a raptem przyjdzie ochota na obniżanie wydatków państwa?