Weekendowa Analiza Futures

Publikacja: 15.07.2007 19:37

Wprawdzie w tym tygodniu miało miejsce kilka ciekawych wydarzeń, to jednak

nie one będą dziś głównym tematem. Nie będzie to ani polska inflacja, ani

dynamika amerykańskiej sprzedaży detalicznej, choć obie te publikacje

warte są przynajmniej wzmianki, jeśli nie bliższej analizie. Tym razem

pozwolę sobie wrócić do tematu, który był już w tym miejscu poruszany -

hossy na polskim rynku funduszy.

Kilka miesięcy temu nawiązując do procesu, jakim jest szybki napływ

kapitałów do funduszy akcyjnych, pozwoliłem sobie na zbudowanie porównania

trwającej wtedy sytuacji do rozchodzenia się kół na wodzie po rzuceniu weń

kamieniem. Przypomnę, że miało to obrazować proces rozchodzenia się

informacji o "możliwościach", jakie dają inwestycje w akcje. Stwierdziłem

wtedy także, że wraz ze zwiększającą się rzeszą chętnych do inwestowania

na rynku akcji, spada krańcowy poziom wiedzy o rynku. Inaczej mówiąc,

kolejne osoby, które pojawiają się z pieniędzmi i wpłacają je do funduszy

inwestycyjnych wiedzą o rynku niewiele lub z goła nic. Wskazywałem wtedy

na niebezpieczną rolę sprzedawców oraz kampanii reklamowych, które

epatując możliwością zysków umniejszają możliwość dostrzeżenia przez

potencjalnych inwestorów wielkości ryzyka, jakie za tymi zyskami się

kryje. Wspomniany tekst wywołał nawet polemikę ze strony przedstawicieli

Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami związaną m.in. z moim zarzutem

braku równowagi między przekazywaną potencjalnym klientom funduszy

informacją o zyskach, a informacją o ponoszonym ryzyku.

Piszę o tym dlatego, gdyż sytuacja, która była opisana wtedy, czyli

nieuświadomione podejmowanie zbyt dużego ryzyka przez klientów funduszy

inwestycyjnych, trwa nadal. Od tamtejszej publikacji w prasie pojawiło się

kilka innych wskazujących na dyskusyjne praktyki doradców finansowych

nakłaniających nieprzygotowanych do tego klientów do inwestycji w

najbardziej ryzykowne instrumenty. Pojawiły się tam przykłady braku

profesjonalizmu w doradzaniu klientom, które były potwierdzeniem

sygnalizowanych przez mnie praktyk pośredników finansowych.

Ponad miesiąc temu do akcji wkroczył także regulator. KNF ukarała kilka

funduszy za reklamę swoich produktów, która mogłaby wprowadzić w błąd

inwestorów. Zadziwiające, że wtedy przedstawiciele IZFiA nie zareagowali

równie aktywnie, jak w przypadku publikacji w Parkiecie i nie przypomnieli

Komisji o swoich działaniach edukacyjnych.

Cała sprawa sprowadza się do tego, że obecnie alokacja kapitałów Polaków

rozmija się z ich poziomem akceptacji ryzyka. Trudno przecież przyjąć, by

większość powierzających kapitały funduszom podejmując przemyślane i

podbudowane dogłębną wiedzą pośredników finansowych decyzje inwestowanie

swoje oszczędności w fundusze o najwyższym poziomie ryzyka. Owszem, stopy

zwrotu są wysokie, ale przecież nic nie ma za darmo - gdzieś schowane jest

ryzyko. Problem w tym, że o nim się nie mówi.

Coraz częściej w prasie pojawiają się teksty studzące atmosferę. W jednym

(autorstwa Macieja Samcika) czytamy, że jeszcze w ubiegłym roku Polacy pod

względem inwestowania byli jedną z najbardziej ostrożnych nacji w Europie.

Dziś, po roku, przeważająca część nowego kapitału płynącego do funduszy

kierowana jest do tych, które inwestują tylko w akcji, a w szczególności

akcji małych i średnich spółek - funduszy o największym ryzyku

inwestycyjnym. Czy Polska nagle się zmieniła? Polacy zamiast "ile można

stracić", pytają już tylko "ile można zyskać"?

W sytuacji, gdy sygnalizowane jest niebezpieczeństwo pomijania aspektu

ryzyka przy podejmcz zaskakująca. W ubiegłym tygodniu

prezes giełdy warszawskiej pozwolił sobie na zdanie, wobec którego trudno

przejść obojętnie. Zwłaszcza teraz. Wyraził on bowiem opinię, że obecne

limity zaangażowania OFE na rynku akcji są zbyt niskie. Proponuje on

zwiększoną możliwość inwestycji na polskim rynku akcji, przy zmniejszonej

możliwości zaangażowania w instrumenty zagraniczne.

Cóż, jest to teza, z którą można dyskutować. Zapewne koronnym argumentem

przeciwników takiej zmiany, byłoby to, że podniesienie poziomu

zaangażowania funduszy emerytalnych na rynku akcji wiązałoby się z

narażeniem ich klientów na ponoszenie większego ryzyka. Wg propozycji

prezesa giełdy maksymalne zaangażowanie OFE w polskie akcje miałoby

wynosić 50% (obecnie 40%). By jednak ubiec taką argumentację Pan

Sobolewski miał uzasadnić swoją propozycję zdaniem: "Limit 40-procentowy

jest dosyć ostrożny i bez generowania ryzyka dla uczestników OFE można ten

limit podnieść do 50 procent".

Czy limit 40%, czy 50% jest bardziej odpowiedni dla funduszy, to sprawa,

nad którą można debatować. Kto wie, może nawet taka zmiana faktycznie

wejdzie w życie, choć przyznam, że podchodziłbym do tego z ostrożnością.

Nie to jest tu ważne. Ważne jest to, że zdaniem prezesa giełdy

warszawskiej podniesienie o 25% progu zaangażowania w akcje odbędzie się

"bez generowania ryzyka dla uczestników OFE". Prawdę mówiąc, trudno mieć w

tej chwili pretensje do kogokolwiek, skoro osoba kierująca giełdą, mająca

zapewne szeroką wiedzę z zakresu rynku kapitałowego, pozwala sobie na taką

wypowiedź.

Oczywiście można ironizować i proponować kolejne podniesienie progu

zaangażowania w akcje do 60%. W końcu to tylko wzrost o 20%, czyli mniej

niż proponuje prezes, a więc i tym razem nie wygeneruje to ryzyka dla

uczestników OFE. Nie o to tu jednak chodzi. Mam po prostu nadzieję, że

było to jedynie przejęzyczenie. Komu jak komu, ale prezesowi giełdy takie

słowa nie przystoją. Tym bardziej teraz, gdy problem podejścia do ryzyka

przez angażujących swoje środki Polaków, jest coraz bardziej palący.

Obecnie trwa hossa i nikt nie wie, kiedy się ona skończy. Kto się trochę

na rynku zna, to wie, że jednak ten koniec nadejdzie i nie będzie to

przyjemne dla nikogo. Tym bardziej dla tych, którzy w ogóle na to nie byli

przygotowani.

Jesteśmy w połowie miesiąca lipca. Nie ma tu jakiś szczególnie ważnych dat

rynkowych. Sezon urlopowy w pełni. Wydawałoby się więc, że nic

szczególnego w tym fakcie nie ma. Gdy spojrzymy na wykres miesięczny

kontraktów ( Wykres_1.gif ) to zauważymy, że lipiec, jeśli notowania

zakończą się ponad poziomem z początku miesiąca, będzie piątym z rzędu

miesiącem wzrostu cen. W całej historii notowań kontraktów sekwencja

pięciu białych świec pojawiała się dwukrotnie. Szósta nie była już biała.

Wniosek z tego płynący? Jest spore prawdopodobieństwo, że jeśli nie w

lipcu, to w sierpniu może pojawić się kolejny lokalny szczyt. Nie musi to

być oczywiście szczyt hossy. Jak pokazuje to wykres tygodniowy indeksu

( Wykres_2.gif ), popyt sobie na razie radzi. Z kolejnych siedmiu tygodni

sześć przyniosło nowe rekordy hossy. Ostatnio rynek utknął w okolicy dwóch

oporów. Jednym jest górne ograniczenie kanału wzrostowego, a drugim, górne

ograniczenie formacji klina zwyżkującego ( Wykres_3.gif ). Popyt sobie nie

może z nimi poradzić. Jako że hossa żywi się wątpliwościami nie trzeba się

liczyć z tym, że na rynku pojawi się spadek cen, który napełni serca

niedźwiedzi nadzieją. Nie sądzę jednak, by miałby być to już koniec hossy.

Jeszcze nie teraz, bo oczekujących

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy