inwestorów. Zadziwiające, że wtedy przedstawiciele IZFiA nie zareagowali
równie aktywnie, jak w przypadku publikacji w Parkiecie i nie przypomnieli
Komisji o swoich działaniach edukacyjnych.
Cała sprawa sprowadza się do tego, że obecnie alokacja kapitałów Polaków
rozmija się z ich poziomem akceptacji ryzyka. Trudno przecież przyjąć, by
większość powierzających kapitały funduszom podejmując przemyślane i
podbudowane dogłębną wiedzą pośredników finansowych decyzje inwestowanie
swoje oszczędności w fundusze o najwyższym poziomie ryzyka. Owszem, stopy
zwrotu są wysokie, ale przecież nic nie ma za darmo - gdzieś schowane jest
ryzyko. Problem w tym, że o nim się nie mówi.
Coraz częściej w prasie pojawiają się teksty studzące atmosferę. W jednym
(autorstwa Macieja Samcika) czytamy, że jeszcze w ubiegłym roku Polacy pod
względem inwestowania byli jedną z najbardziej ostrożnych nacji w Europie.
Dziś, po roku, przeważająca część nowego kapitału płynącego do funduszy
kierowana jest do tych, które inwestują tylko w akcji, a w szczególności
akcji małych i średnich spółek - funduszy o największym ryzyku
inwestycyjnym. Czy Polska nagle się zmieniła? Polacy zamiast "ile można
stracić", pytają już tylko "ile można zyskać"?
W sytuacji, gdy sygnalizowane jest niebezpieczeństwo pomijania aspektu
ryzyka przy podejmcz zaskakująca. W ubiegłym tygodniu
prezes giełdy warszawskiej pozwolił sobie na zdanie, wobec którego trudno
przejść obojętnie. Zwłaszcza teraz. Wyraził on bowiem opinię, że obecne
limity zaangażowania OFE na rynku akcji są zbyt niskie. Proponuje on
zwiększoną możliwość inwestycji na polskim rynku akcji, przy zmniejszonej
możliwości zaangażowania w instrumenty zagraniczne.
Cóż, jest to teza, z którą można dyskutować. Zapewne koronnym argumentem
przeciwników takiej zmiany, byłoby to, że podniesienie poziomu
zaangażowania funduszy emerytalnych na rynku akcji wiązałoby się z
narażeniem ich klientów na ponoszenie większego ryzyka. Wg propozycji
prezesa giełdy maksymalne zaangażowanie OFE w polskie akcje miałoby
wynosić 50% (obecnie 40%). By jednak ubiec taką argumentację Pan
Sobolewski miał uzasadnić swoją propozycję zdaniem: "Limit 40-procentowy
jest dosyć ostrożny i bez generowania ryzyka dla uczestników OFE można ten
limit podnieść do 50 procent".
Czy limit 40%, czy 50% jest bardziej odpowiedni dla funduszy, to sprawa,
nad którą można debatować. Kto wie, może nawet taka zmiana faktycznie
wejdzie w życie, choć przyznam, że podchodziłbym do tego z ostrożnością.
Nie to jest tu ważne. Ważne jest to, że zdaniem prezesa giełdy
warszawskiej podniesienie o 25% progu zaangażowania w akcje odbędzie się
"bez generowania ryzyka dla uczestników OFE". Prawdę mówiąc, trudno mieć w
tej chwili pretensje do kogokolwiek, skoro osoba kierująca giełdą, mająca
zapewne szeroką wiedzę z zakresu rynku kapitałowego, pozwala sobie na taką
wypowiedź.
Oczywiście można ironizować i proponować kolejne podniesienie progu
zaangażowania w akcje do 60%. W końcu to tylko wzrost o 20%, czyli mniej
niż proponuje prezes, a więc i tym razem nie wygeneruje to ryzyka dla
uczestników OFE. Nie o to tu jednak chodzi. Mam po prostu nadzieję, że
było to jedynie przejęzyczenie. Komu jak komu, ale prezesowi giełdy takie
słowa nie przystoją. Tym bardziej teraz, gdy problem podejścia do ryzyka
przez angażujących swoje środki Polaków, jest coraz bardziej palący.
Obecnie trwa hossa i nikt nie wie, kiedy się ona skończy. Kto się trochę
na rynku zna, to wie, że jednak ten koniec nadejdzie i nie będzie to
przyjemne dla nikogo. Tym bardziej dla tych, którzy w ogóle na to nie byli
przygotowani.
Jesteśmy w połowie miesiąca lipca. Nie ma tu jakiś szczególnie ważnych dat
rynkowych. Sezon urlopowy w pełni. Wydawałoby się więc, że nic
szczególnego w tym fakcie nie ma. Gdy spojrzymy na wykres miesięczny
kontraktów ( Wykres_1.gif ) to zauważymy, że lipiec, jeśli notowania
zakończą się ponad poziomem z początku miesiąca, będzie piątym z rzędu
miesiącem wzrostu cen. W całej historii notowań kontraktów sekwencja
pięciu białych świec pojawiała się dwukrotnie. Szósta nie była już biała.
Wniosek z tego płynący? Jest spore prawdopodobieństwo, że jeśli nie w
lipcu, to w sierpniu może pojawić się kolejny lokalny szczyt. Nie musi to
być oczywiście szczyt hossy. Jak pokazuje to wykres tygodniowy indeksu
( Wykres_2.gif ), popyt sobie na razie radzi. Z kolejnych siedmiu tygodni
sześć przyniosło nowe rekordy hossy. Ostatnio rynek utknął w okolicy dwóch
oporów. Jednym jest górne ograniczenie kanału wzrostowego, a drugim, górne
ograniczenie formacji klina zwyżkującego ( Wykres_3.gif ). Popyt sobie nie
może z nimi poradzić. Jako że hossa żywi się wątpliwościami nie trzeba się
liczyć z tym, że na rynku pojawi się spadek cen, który napełni serca
niedźwiedzi nadzieją. Nie sądzę jednak, by miałby być to już koniec hossy.
Jeszcze nie teraz, bo oczekujących