Panika z końca ubiegłego tygodnia z łatwością obróciła się wczoraj w entuzjastyczne zakupy akcji. Po pierwsze, inwestorów na duchu podtrzymały lepsze od oczekiwań dane o sprzedaży detalicznej w USA, która w lipcu wzrosła o 0,3 proc. (chociaż rzut oka na dane r./r. studzi nieco entuzjazm - roczny wzrost sprzedaży o 3,2 proc. należy do najsłabszych w ostatnich czterech latach). Po drugie, pojawiły się sygnały uspokojenia sytuacji na rynkach międzybankowych (spał nieco dolarowy Libor). Nie bez znaczenia jest fakt, że tym razem zamiast dramatycznych doniesień z instytucji finansowych, inwestorzy usłyszeli optymistyczne deklaracje Goldman Sachsa, że wpompuje 2 mld USD do własnego funduszu hedgingowego, gdyż ostatnie spadki na rynkach są nieuzasadnione fundamentalnie.

Przypływ optymizmu na rynki światowe nie dziwi z kilku powodów. Po pierwsze, jak już kilka razy pisaliśmy, amerykańskie akcje są tanie (biorąc pod uwagę wskaźniki cena/zysk), nie widać więc wielkiego potencjału spadkowego, a długotrwała bessa jest czysto hipotetyczna. Po drugie, od kilkunastu sesji mamy do czynienia z wyjątkową zmiennością na największych giełdach. Wysoka zmienność to nie tylko ostre spadki, ale również silne odbicia.

Ten drugi czynnik sprawia jednocześnie, że nie należy przeceniać znaczenia wczorajszej poprawy nastrojów - nawet mimo wszelkich pozytywnych czynników fundamentalnych. Warto trzymać się trendu, a ten wczoraj się jeszcze nie zmienił. Na razie amerykański S&P 500 oscyluje między dołkiem z 3 sierpnia (1433 pkt) a szczytem z 8 sierpnia (1498 pkt). Dopiero pokonanie tego drugiego poziomu uprawniać będzie do stwierdzenia, że średnioterminowy trend spadkowy się skończył. Na razie indeksy w USA i Europie Zachodniej szukają dna. Przy tak wysokiej zmienności nietrudno byłoby o kolejny zwrot w nastrojach i pogłębienie trendu spadkowego. Z pewnością nie warto przywiązywać wagi do wyników pojedynczych sesji.