Trwała hossa. Jednym z największych marzeń każdego początkującego inwestora było to, by spółka, której akcje kupił, zdecydowała się na podwyższenie kapitału i nową emisję z prawem poboru. Zakładamy oczywiście, że inwestor wie, co znaczy prawo poboru. Na wszelki wypadek przypomnijmy: spółka, podwyższając kapitał, emituje akcje, by je sprzedać i pozyskać pieniądze. Jeśli jej akcjonariusze kwalifikowaną większością głosów nie zdecydują inaczej, nowe papiery mogą objąć tylko ci, którzy mają już akcje (dla odróżnienia - "stare" akcje). W takiej sytuacji akcjonariusze mogą "pobrać" nowe walory - w takim stosunku do liczby starych akcji, po takiej cenie i w takich terminach, jakie wynikają z uchwał walnego zgromadzenia akcjonariuszy czy uchwał rady nadzorczej.
Dlaczego jednak początkujący inwestor miałby tak liczyć na nową emisję z prawem poboru? By to zrozumieć, wystarczy zaledwie rzut oka na kursy firm przeprowadzających tego typu operacje. Weźmy na przykład Variant. Gdy 25 kwietnia zarząd poinformował o zwołaniu ZWZA i możliwym podniesieniu kapitału zakładowego, akcjonariusze zareagowali błyskawicznie. Jeszcze tego samego dnia kurs podskoczył o... 55 procent! Giełdowi gracze dość szybko dostrzegli jednak swój "odrobinę" przesadzony optymizm i już następnego dnia papiery zaczęły tracić na wartości. W ciągu zaledwie trzech sesji ceny zanurkowały o 20 proc. Później notowania kontynuowały marsz w górę, a akcje w ciągu kilku sesji znów zwiększyły swoją wartość o połowę. I te zwyżki nie okazały się jednak szczególnie trwałe, a ich kres nadszedł - jak nie trudno się domyślić - w dniu, kiedy przyznane zostały prawa poboru.
Przypadek Variantu nie jest wyjątkiem - entuzjastyczna reakcja na hasło "emisja z prawem poboru" to na warszawskim parkiecie codzienność. Papiery nie tylko zyskiwały kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt procent na wieść o propozycji dokapitalizowania spółki, ale wzrost bywał później kontynuowany. Przyjrzyjmy się statystyce.
Na pp można zarobić
Jak zapewne zauważył każdy, kto handluje na giełdzie przez jakiś czas, najwcześniejszym i najpowszechniejszym źródłem informacji o nowych emisjach są zwykle giełdowe plotki lub artykuły prasowe. Notowania już wówczas zaczynają się wspinać, jednak prawdziwy wybuch euforii następuje dopiero po pierwszej oficjalnej wzmiance o planach zarządu. Zazwyczaj jest nią zawiadomienie o zwołaniu walnego zgromadzenia akcjonariuszy. Doświadczenia spółek, które dokonywały emisji z prawem poboru w ubiegłym roku, pokazały, że taka wiadomość oznacza natychmiastowy przypływ optymizmu giełdowych graczy. Skutek? Na kolejnej sesji papiery drożeją przeciętnie o 6,5 proc. Czasami jednak spekulanci już wówczas windują kurs dużo wyżej, i, tak jak to było choćby w przypadku FON-u, akcje mogą poszybować nawet o 50 proc. w górę. Następnego dnia euforia trochę przygasa i kurs oddaje zwykle 1-1,5 proc.