- Polska należała dotąd do krajów z mocnymi fundamentami gospodarczymi. W efekcie w tej chwili nie stanowi dla nas zagrożenia to, co dzieje się na świecie - ocenił Stanisław Gomułka z London School of Economics. Mówił o tym wczoraj na zorganizowanym przez Narodowy Bank Polski seminarium na temat skutków dla Polski niedawnych zawirowań na światowych rynkach finansowych.
Stanisław Gomułka zwrócił jednak uwagę, że w związku ze spodziewanym wzrostem inflacji i deficytu na rachunku obrotów bieżących za dwa, trzy lata możemy dołączyć do grupy krajów o słabszych fundamentach.
Ostatnie problemy instytucji finansowych zaczęły się od amerykańskiego rynku kredytów hipotecznych podwyższonego ryzyka (tzw. subprime). - Ten rynek nie ma gigantycznych rozmiarów. To, co nazywaliśmy kryzysem, nie dotyczyło realnej gospodarki, mieliśmy natomiast do czynienia ze spadkiem zaufania - tak Marek Zuber, analityk finansowy, tłumaczył spadki, jakie od sierpnia miały miejsce na światowych giełdach.
Zdaniem Andrzeja Sławińskiego, członka Rady Polityki Pieniężnej, te spadki były wywołane raczej działaniami funduszy hedgingowych.
- Straty, jakie poniosły one na papierach powiązanych z rynkiem kredytów podwyższonego ryzyka, musiały pokryć, sprzedając akcje - wyjaśniał Andrzej Sławiński. Według niego, na naszym rynku finansowym nie widać było oznak kryzysu.