Słowo "bessa" z pewnością nie pasuje do rynku amerykańskiego jako całości, ale do sektora finansowego - bez wątpienia ma zastosowanie. Indeks S&P 500 Financials (grupujący spółki finansowe z głównego indeksu S&P 500) znalazł się w piątek najniżej od dwóch lat. Od szczytu wskaźnik ten zanurkował już o blisko 20 proc., co jest wydarzeniem bezprecedensowym na tle ostatnich lat. Z technicznego punktu widzenia sytuacja S&P 500 Financials spełnia kryteria średnioterminowego trendu spadkowego. Obecny poziom jest niższy od dołka z sierpnia, a ten z kolei położony jest poniżej minimum marcowego. Względami u inwestorów sektor finansowy nie cieszy się też w Europie Zachodniej. Obliczany przez Bloomberg indeks największych firm z tej branży zachowuje się podobnie jak wspomniany S&P 500 Financials. Również w tym przypadku nie ma wątpliwości co do średnioterminowej tendencji zniżkowej. Różnica jest jednak taka, że europejski indeks znajduje się najniżej nie od 2 lat, lecz od połowy ubiegłego roku. Tym samym wrócił do poziomu z czasów pamiętnego majowego krachu. Te negatywne tendencje w USA i Europie Zachodniej są jednak zupełnie ignorowane przez inwestorów na rynkach wschodzących, gdzie sektor finansowy nadal cieszy się popularnością. Przemawia za tym zapewne przekonanie, że lecące na łeb na szyję kursy banków na dojrzałych giełdach to efekt przede wszystkim strat na rynku ryzykownych kredytów. Tymczasem banki na rynkach wschodzących na ogół w minimalnym stopniu "uwikłane" są w feralne amerykańskie instrumenty. Hossę przeżywają np. instytucje finansowe w Turcji. Kursy Turkiye Garanti, Akbanku czy Turkiye Is Bankasi są bliskie szczytów. Zresztą nawet w Europie Zachodniej znaleźć można banki (np. hiszpański Santander), których kursy zupełnie nie poddały się tendencji

spadkowej. Nasz rynek na tym tle wypada przeciętnie. Z jednej strony notowania banków są bardzo dalekie od zniżki do wielomiesięcznych minimów, a z drugiej strony nie zdołały na ogół wrócić do tegorocznych szczytów.

PARKIET