Im dłużej trwa publiczna debata na temat tego, co szumnie nazwano "podziałem" Telekomunikacji Polskiej, tym bardziej się zastanawiam, czy akcjonariusze TP mieliby się czego obawiać, gdyby do niej doszło. Może spółka problem nieco demonizuje? Szefowa Urzędu Komunikacji Elektronicznej zapowiada tzw. separację funkcjonalną, czyli wydzielenie w ramach TP części detalicznej obsługi klienta i części odpowiadającej za hurtową sprzedaż usług i dostępu do infrastruktury innym operatorom. Nie zasadza się na własność prywatną, nie dąży do upaństwowienia miedzianych kabli. Wzoruje się na brytyjskim Offcomie, który doprowadził do wydzielenia z British Telecom struktury Openreach, która współpracuje z alternatywnymi operatorami na Wyspach na takich samych zasadach, jak z odpowiednikiem TP.

Z jednej strony rozumiem zarząd TP, gdy protestuje przeciwko ingerencji urzędu w działalność prywatnej, giełdowej firmy. Ma też rację, że zmiana w sposobie funkcjonowania narodowego operatora niesie ze sobą koszty (powstanie Openreach kosztowało 600 mln zł). Z drugiej strony zarząd TP nie mówi nic o plusach zmiany. A te jednak chybaby się pojawiły. Przewrotnie można nawet powiedzieć, że już są. TP założyła, że w końcu roku będzie miała ponad 2,2 mln klientów szerokopasmowego dostępu do internetu. Operator nie mówił wówczas, że prognoza obejmuje i użytkowników usługi z portfela z TP (Neostrada), i tych, którzy zdecydują się skorzystać z oferty alternatywnych operatorów na mocy umów o tzw. BSA (Bitstream Access). Pierwszy raz przyznano się do tego podczas prezentacji wyników za III kwartał. Jeszcze chwila, a poziom sprzedaży usług hurtem zostanie przekuty w sukces.