Na wyznaczenie przez czeski rząd oficjalnej daty przyjęcia przez kraj unijnej waluty przyjdzie jeszcze poczekać. Premier Mirek Topolanek nie wyobraża sobie, by miało to nastąpić w ciągu najbliższych czterech lat. Zaś szef banku centralnego (CNB) Zdenek Tuma uważa, że kraj "może pozwolić sobie na pozostanie poza strefą euro", nawet gdy wejdą do niej pozostałe kraje Europy Środkowej.
Aby móc dokonać konwersji walutowej w 2012 r., Czechy już za kilka miesięcy musiałyby wejść do mechanizmu kursów walutowych ERM II, co oznaczałoby m.in. powiązanie korony z euro. Jak powiedział w publicznej telewizji Topolanek, jest to, podobnie jak rychłe spełnienie wymaganych kryteriów konwergencji, "nierealistyczne". Przede wszystkim trwała redukcja deficytu budżetowego możliwa będzie dopiero po zreformowaniu systemu emerytalnego i służby zdrowia.
Debata nad wstąpieniem do unii walutowej u naszych sąsiadów nasila się. Ważny przyczynek do dyskusji dostarcza kurs korony, bijący rekordy zarówno do dolara, jak i do euro. Eksporterzy lobbują za zmianą waluty, jednak jej siła pozwala też decydentom na elastyczność. - Nie wydaje mi się, byśmy w 1990 r. spodziewali się, że ludzie będą tak bardzo ufać czeskiej koronie. Oto dylemat: im lepiej krajowi się powodzi, tym mniej ważne staje się euro - stwierdził Tuma.
Prezes CNB zdaje sobie sprawę, że Czechy zobowiązały się do przyjęcia euro i że jest ono nieuniknione. Jednak wyznaczenie daty będzie, według niego, decyzją "polityczną", bo gospodarka zostawia rządzącym sporą swobodę. Z kolei dyrektor wykonawczy narodowego banku Mojmir Hampl przestrzegł wczoraj na łamach "Hospodarskich Novin", że szybka zmiana waluty spowoduje wzrost inflacji.
Bloomberg, praguemonitor.com