Prognozują, że do 2012 r. poziom wydatków Polaków na opiekę medyczną z własnej kieszeni, czyli poza NFZ, wzrośnie z 25 do 40 mld zł. Na razie ubezpieczyciele zbierają z polis zdrowotnych 120–150 mln zł rocznie, czyli 0,5 proc. tego, co dopłacamy poza składką na NFZ.
Klientów podbierają im firmy abonamentowe, które sprzedają swoje usługi w pakietach. Dlatego towarzystwa od paru już lat starają się lobbować za precyzyjnym zdefiniowaniem tego, co jest świadczeniem z zakresu medycyny pracy (a więc objęte abonamentem), a co powinno być ubezpieczeniem ze względu na ryzyko.
Na wczorajszym spotkaniu zorganizowanym przez Polską Izbę Ubezpieczeń zwracali uwagę m.in. na fakt, że ich działalność jest kontrolowana przez KNF i Rzecznika Ubezpieczonych, a ponadto gwarantują dostęp do specjalisty w określonym czasie – np. pięciu dni. A w firmach abonamentowych narastają nawet kilkutygodniowe kolejki. Resort zdrowia już pierwszy ukłon w stronę towarzystw wykonał, bo w założeniach do ustawy o ubezpieczeniach dodatkowych zapisał, że nowe ulgi w PIT dotyczyłyby tylko polis, a nie abonamentów.
Ubezpieczyciele uważają, że przy sprzyjających przepisach w ciągu dwóch, trzech lat ich mogłyby zebrać z rynku 0,6–1 mld zł. Wzrost przychodów mógłby być jeszcze większy, gdyby udało im się przeforsowań zamianę abonamentów na polisy. – Wtedy rynek mógłby wzrosnąć do 3–3,5 mld zł w latach 2011–2012 – mówił Adam Pustelnik, prezes Signal Iduna. Jan Grzegorz Prądzyński, wiceprezes PIU, przyznał, że z forsowania bardziej rewolucyjnych rozwiązań, jak dopuszczenie, by firmy korzystały z pieniędzy NFZ, Izba z powodu kryzysu na razie zrezygnowała.