Na 2,1 proc. planuje wzrost płac w całej gospodarce, a tylko 1 proc. w budżetówce. Z kolei średnia płaca ma wynosić 315o zł. Dla porównania: w kwietniu, według GUS, w firmach zatrudniających ponad dziewięć osób wynosiła ona 3294,76 zł.
Poprzednia deklaracja o 8-proc. wzroście spotkała się z ostrą krytyką pracodawców i spowodowała wiele konfliktów. Zgodnie z ustawą o negocjacyjnym kształtowaniu wynagrodzeń, prognoza MF traktowana jest jako maksimum podwyżek, zwłaszcza w państwowych firmach. Ale wśród związkowców utarło się, że poniżej niego nie wypada zejść. Przekonały się o tym m.in. Orlen i Polska Grupa Energetyczna.
Zresztą wskaźnik wzrostu płac może wkrótce stracić znaczenie. Rząd obiecał znieść odgórne ustalanie podwyżek w firmach w ramach pakietu antykryzysowego. – Ustawa powinna tylko zmuszać zarząd, żeby rozpoczął negocjacje w sprawie płac. Wszystko zależy od kondycji firmy – mówi Jan Guz, szef OPZZ. Przypomina, że gdy w 2008 r. wskaźnik ustalono na 3,6 proc., w firmach płace rosły po kilkanaście procent. Za to tegoroczne 8 proc. wydaje się trudne do zrealizowania.
– Z kolei 2,5 proc. na przyszły rok to z kolei za mało. Nie rekompensuje wzrostu cen utrzymania, związanych choćby z podwyżkami cen energii – mówi Guz. Innego zdania są przedstawiciele przedsiębiorców. – Jeśli przyjmiemy za rządem, że kryzys w Polsce zacznie się dopiero w 2010 roku, bo na to wskazują założenia MF, to w tym kontekście 2,5-proc. wzrost płac jest optymistycznym scenariuszem – uważa Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Spodziewa się też wzrostu rozwarstwienia wysokości płac.
Oczekiwania związkowców spełnia za to zaproponowany przez MF wzrost płacy minimalnej. Chcą oni, by w najbliższych latach wzrosła do 50 proc. średniej krajowej, a w 2010 r. do 42 proc. średniej. Na przyszły rok MF zaplanowało, że najniższa płaca powinna wynosić 1317 zł (wzrost o 3,2 proc.), co stanowi 41,8 proc. średniej.