[b]Czy obecna sytuacja finansowa w Grecji i zaangażowanie się krajów euro w pomoc jest początkiem drugiego dna kryzysu?[/b]
O, na razie nie, ale może się tak stać, jeśli problemy Hiszpanii okażą się tak poważne jak Grecji. Z tym że to byłby inny rodzaj kryzysu niż ten, jaki mieliśmy półtora roku temu. Wówczas był to kryzys finansowy, który dość łatwo przedostał się do realniej gospodarki, bo w system bankowy, kredytowy zaangażowane są osoby indywidualne, samorządy czy firmy. Teraz to kryzys finansów publicznych i rynków walutowych. Tego typu zawirowania nie przenoszą się na inne kraje, najczęściej pozostają tam, gdzie powstały. Nie mamy kryzysu w całej strefie euro. O jej stabilności decydują Niemcy, Holandia, Skandynawia, a nie Grecja, Portugalia czy Hiszpania.
[b]Ale czy zagrożone kraje mogą mieć wpływ na całą strefę euro?[/b]
Na razie paniczna ucieczka z rynków wschodzących, co ma też miejsce w Polsce, powoduje, że coraz chętniej inwestorzy sięgają po niemiecki rynek, a to wzmacnia Niemcy, bo zmniejsza ich koszty obsługi długu publicznego. Podobnie działa osłabienie euro wobec dolara: zwiększa konkurencyjność produktów niemieckich czy unijnych. Kłopot krajów strefy euro mógłby się zacząć wówczas, gdyby ich banki zaczęły tracić na posiadaniu obligacji greckich. Ale na razie tak nie jest.
[b]A jeśli kryzys grecki jednak „rozleje się” na inne kraje. Co to dla nas znaczy? [/b]