Z przygotowywanego co trzy lata przez Bank Rozrachunków Międzynarodowych w Bazylei zestawienia wynika, że w roku 2007 światowe obroty na rynku walutowym przekraczały 3 bln USD dziennie. Był to okres największego handlu. Zmienił to upadek Lehman Brothers. W 2009 r. obroty spadły – według „Euromoney” – o 4,5 proc. W 10 bankach o największym udziale w rynku (DB, UBS, Barclays Capital, Citi, RBS, JPMorgan, HSBC, Credit Suisse, Goldman Sachs i Morgan Stanley) o 7,5 proc.
Załamanie w Polsce było dużo większe. Według szacunków NBP w 2007 r. obroty sięgały 9 mld USD dziennie. Po pominięciu swapów walutowych, które zdaniem ekspertów odzwierciedlają rolowanie transakcji, a nie nowe, sięgały 3 mld USD. Zdaniem traderów w 2009 r. obroty spadły o połowę. Głównie dlatego, że Polska jest zaliczana do rynków wschodzących, czyli obciążonych większym ryzykiem inwestowania.
Ubiegłoroczny spadek był wyjątkiem w ciągu 20 lat, od kiedy Polska weszła na ścieżkę gospodarki rynkowej. Od 1990 r. eksport i import prawie nieprzerwanie rosły, co przekładało się na coraz większy wolumen wymiany walut. Sprzyjał temu też stały rozwój sektora bankowego. Kryzys spowodował, że osłabiła się aktywność inwestorów kapitałowych – instytucji, funduszy i banków.
Niektóre w ogóle wycofały się z polskiego rynku. – Dziś profesjonalni inwestorzy, fundusze, wracają ze zdwojoną siłą. Niskie stopy procentowe powodują, że łatwo jest pożyczyć euro. Relatywnie słaby złoty i duże wahania przyciągają ich do Polski – przekonuje Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego, największego gracza rynku.
W ogromnej części za spadek obrotów odpowiada zmniejszenie się popularności transakcji zabezpieczających. Opcje walutowe czy transakcje forward okazały się źródłem problemów. Wysokie straty wywołane osłabieniem złotego spowodowały awersję nie tylko klientów, ale także banków.