[b]Jak dużą część portfela Templeton Global Fund, którym pan zarządza, stanowią polskie akcje?[/b]
Nie mamy bezpośredniej ekspozycji na polską giełdę. Mamy teraz w portfelu akcje z regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Ale relatywnie niewiele. W sumie na rynkach wschodzących mamy zainwestowane 10–15 proc. portfela. Więcej spółek pochodzi jednak z Azji i Ameryki Łacińskiej niż z Europy, ale generalnie nasza filozofia polega na tym, że nie wybieramy krajów, lecz firmy. Szukamy spółek, które w najbliższych pięciu latach wykażą dynamiczny wzrost zysków i jednocześnie są teraz niedowartościowane. [b]Brakuje takich podmiotów w Europie Środkowo-Wschodniej? [/b]
Jest ich niewiele. Weźmy na przykład czeski CEZ czy polskie PGE. Perspektywy dla tych spółek oceniamy dość pozytywnie. Jednak ceny ich akcji są już relatywnie wysokie. Firmy o podobnych perspektywach z tych sektorów można znaleźć w Niemczech, Francji czy Anglii – tyle że tańsze.
[b]Jakie jest pana generalne nastawienie do rynków wschodzących? Większość ekonomistów widzi je dzisiaj jako znacznie bardziej atrakcyjne niż rynki rozwinięte.[/b]
Tak jak mówiłem – nie patrzymy na poszczególne rynki, ale szukamy spółek. Również nie klasyfikujemy przy wyborze firm do portfela, czy lepszy jest rynek rozwinięty czy rozwijający się. Generalnie widzimy, że na rynkach wschodzących jest sporo okazji, jednak na rynkach rozwiniętych dostrzegamy ich więcej. Minął czas, gdy tzw. emerging markets oferowały niskie wyceny. Teraz rynki wschodzące są bardzo często droższe niż rozwinięte. My wolimy na przykład Telefonicę z Hiszpanii niż telekomy z Ameryki Łacińskiej. Często ciekawe są też spółki, które notowane są na rynkach rozwiniętych, a sporo przychodów czerpią z działalności na rynkach wschodzących. [b]Odczyt słabego PMI dla Korei za październik nie przeszkodził tamtejszej giełdzie bić kolejnych rekordów. Czy to nie jest symptom przesadnego optymizmu inwestorów co do perspektyw dla rynków wschodzących?[/b]