Zgodnie z obowiązującym prawem, fundusze emerytalne mogą jedynie 5 proc. posiadanych aktywów lokować za granicą. Trwa dyskusja, czy próg ten jest za niski, czy też należy go podwyższyć. Jak przeczytałem niedawno w "Rzeczpospolitej", zdaniem Marcina Krupy, dyrektora Departamentu Polityki Finansowej w Urzędzie Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, "obecna kapitalizacja warszawskiej giełdy pozwala na sprawne lokowanie aktywów w Polsce".Trzeba z przykrością stwierdzić, że nie jest to wcale takie oczywiste. Wartość wszystkich notowanych na GPW spółek to ok. 100 mld zł, z czego 1/3 przypada na Telekomunikację + PKN. Pomijając już fakt, że tylko pewna część akcji znajduje się w obrocie giełdowym, o możliwości inwestowania na parkiecie decydują przede wszystkim obroty. A te w ostatnich miesiącach nie przekraczają 300 mln zł (po debiucie PKN wzrosły na ostatnich sesjach), licząc fixing i notowania ciągłe. Na dodatek, jak powszechnie wiadomo, handel koncentruje się raptem na kilkunastu spółkach, z tym że niektóre przeżywają tylko chwilowy, gwałtowny wzrost zainteresowania. Tak naprawdę wysokie obroty "na stałe" występują w przypadku nie więcej niż 10 przedsiębiorstw. Zgodnie z szacunkami, fundusze mają do końca roku zebrać w ramach drugiego filaru 4-5 mld zł, a 12 miesięcy później będą obracać kwotą od 7,2 do 11 mld zł. Skoro w akcje można zainwestować 40 proc. aktywów, to oznacza, że fundusze będą w stanie kupić walory za 2 mld zł w tym roku i za 4,4 mld zł na koniec 2001. Zważywszy na wartość obrotów to naprawdę ogromna kwota. Poruszanie się na naszym rynku nawet z niewielką częścią tych pieniędzy to duża sztuka, praktycznie niemożliwa bez powodowania znacznych zmian kursów. Zresztą spójrzmy na przebieg notowań na GPW od lutego 1997 r. Gwałtowne zwroty, duże skoki obrotów. Moim zdaniem, wynika to właśnie z niewielkiej płynności, która wcale nie musi się w przyszłości poprawić. W niedalekiej perspektywie utrzymanie 5-proc. progu inwestycji zagranicznych prowadzić będzie nieuchronnie do sytuacji, w której fundusze będą nieruchawymi "przechowalniami" akcji, z mocno ograniczonymi możliwościami zmiany swojej strategii. A to z pewnością nie wpłynie korzystnie ani na wysokość, ani na bezpieczeństwo naszej emerytury.Zresztą w wypowiedzi dyrektora Krupy znaleźć można jeszcze inne dość dyskusyjne stwierdzenia. W interesie członków funduszy wcale nie leży, aby wyniki inwestycyjne funduszy były stabilne - one powinny być przede wszystkim dobre. Nie wiem także, skąd wziął się pogląd, że stopa zwrotu możliwa do osiągnięcia w Polsce będzie wyższa niż na innych rynkach. Ostatnio było dokładnie odwrotnie i nikt nie jest w stanie dać gwarancji, że w przyszłości będzie inaczej. Od lutego 1997 r. WIG porusza się w trendzie bocznym (który może jeszcze trwać i trwać), a od marca 1994 r. nie jest w stanie przekroczyć 20 tys. pkt. W tym czasie giełdy zagraniczne biją rekord za rekordem.Generalnie w reformie emerytalnej nie podoba mi się tendencja do ograniczania swobody inwestycyjnej funduszy, co ma prowadzić do osiągania przez nie bardzo zbliżonych wyników. Mam zatem pytanie: dlaczego z naszych pieniędzy ma być utrzymywana rzesza fachowców od zarządzania pieniędzmi, skoro elastyczność ich działań będzie mocno ograniczona. Nie rozumiem opinii wygłaszanych przez niektórych przedstawicieli funduszy, że mają zamiar utrzymywać niskie zaangażowanie w akcje. Jeśli większość portfela ma być w instrumentach dłużnych to ja chciałbym dostawać swoje pieniądze na konto, bo obligacje, podobnie jak wszyscy, potrafię sobie sam kupić. Jak pokazują tegoroczne wyniki funduszy inwestujących w papiery dłużne, powierzenie pieniędzy w zarządzanie specjalistom od tak, wydawałoby się, bezpiecznych instrumentów nie daje żadnej gwarancji zysku.

TOMASZ JÓŹWIK