W 2010 r. Citigroup chce mieć 20% światowego rynku bankowości komercyjnej

Kiedy w lecie 1998 r. prezesi Sandy Weill i John Reed ogłaszali największą wówczas fuzję w amerykańskim sektorze finansowym, czyli połączenie Citicorp z Travelers Group, towarzyszyła temu atmosfera triumfu i radosne uściski dłoni. Nie zwracano wtedy uwagi na fakt, że nie ujawniono prawie żadnych szczegółów dotyczących przyszłego wspólnego funkcjonowania

W efekcie - według miesięcznika "Euromoney" - Citigroup, po początkowym krótkotrwałym sukcesie, który spowodowała przede wszystkim redukcja kosztów, znajduje się w poważnym kryzysie i wygląda na to, że brakuje jej dalszej jednolitej strategii działania. Mimo to Amerykanie mają ambitne plany zdobycia do 2010 r. 20% udziału w światowych usługach z zakresu bankowości komercyjnej.Podstawowym założeniem, które jednak podczas ogłaszania fuzji istniało praktycznie tylko w teorii, było scalenie działalności obu instytucji, tak aby wzajemnie świadczyły one przypisane dotychczas tylko sobie usługi (tzw. cross selling). - Dobrze rozwinięta sieć dystrybucyjna Citicorp w połączeniu z całą gamą produktów Travelers to kombinacja, która tworzy mieszankę wybuchową - podkreślali John Reed, prezes Citicorp, oraz Sandy Weill, prezes Travelers. Obecnie, jako współkierujący potężną instytucją finansową o kapitalizacji sięgającej 183 mld USD i rocznych przychodach rzędu 80 mld USD, nie mają jednak wielu powodów do zadowolenia.Miesięcznik "Euromoney" wymyślił ostatnio taki scenariusz, który zakłada poważne kłopoty finansowe Citigroup w ciągu najbliższych 5 lat. Zarząd będzie kontynuował swoją strategię, która polega przede wszystkim na dokonywaniu fuzji i przejęć oraz redukcji kosztów, w celu utrzymania dobrych wyników spółki. Działanie takie będzie powodować problemy związane z integracją firmy i doprowadzi do wzrostu biurokracji. Tymczasem potencjalni inwestorzy zainteresowani akcjami Citigroup będą z irytacją spoglądać na duże wahania, jeśli chodzi o wyniki należących do spółki firm zajmujących się bankowością inwestycyjną, oraz niską stopę zwrotu z działalności dotyczącej gwarantowania emisji i różnego rodzaju operacji na rynku ubezpieczeniowym. W tym samym czasie bardzo wolno postępuje wzajemna sprzedaż produktów detalicznych, oferowanych przez obydwa połączone podmioty, w związku z czym nie ma to wielkiego wpływu na dochody banku i jego wskaźnik zysku na akcję (EPS).Dobre wyniki dzięki Salomon Smith BarneyZdaniem brytyjskiego miesięcznika, do tej pory jednym z kilku sukcesów Citigroup jest udana integracja oddziałów zajmujących się usługami doradczymi dla przedsiębiorstw oraz bankowością inwestycyjną, które istnieją w ramach Citigroup, z domem inwestycyjnym Salomon Smith Barney należącym do Travelers. Tymczasem wspólnego języka nie mogą znaleźć pracownicy Citibanku działającego w bankowości komercyjnej (jest m.in. jednym z największych na świecie emitentów kart kredytowych) z osobami z Salomon Smith Barney.Cynicy twierdzą, że brak współpracy między Citibankiem a Salomonem jest kluczem do dobrych wyników, jakie mimo wszystko notuje nadal Citigroup. W ostatnim kwartale Salomon Smith Barney osiągnął 31-proc. zwrot z akcji, o wiele więcej ponad średnią, która wynosi 10-15%. Szacuje się, że w 1999 r. zysk tej instytucji sięgnie 4 mld USD. - Poza dobrymi wynikami Salomona udany rok Citigroup zawdzięcza przede wszystkim redukcji kosztów. W ciągu roku dzięki fuzji firma zaoszczędziła w ten sposób około 2 mld USD - twierdzi Judah Kraushaar, analityk z Merrill Lynch, który w krótkim terminie rekomenduje kupno walorów Citigroup. Jednocześnie dodaje, że w 2000 r. redukcja kosztów powinna przynieść kolejny 1 mld USD. Analitycy ostrzegają jednak, że przyszłość nie musi już należeć do Citigroup.Jakie plany ma zarząd?Niewątpliwie mocną stroną Citigroup jest fakt, że udało jej się dzięki konsolidacji dokonać znacznej redukcji kosztów działalności. Od czasu sfinalizowania fuzji jej akcje zdrożały o 166%. W trzecim kwarta.r. grupie udało się zarobić 2,5 mld USD. - Obecnie nasz kapitał akcyjny wart jest 56 mld USD i taką wielkością nie może pochwalić się żaden z naszych konkurentów - mówi Heidi Miller, dyrektor finansowy w firmie. - Ponadto mamy bardzo mocny współczynnik wypłacalności kapitału pierwszego stopnia, który wynosi 9,5% - dodaje. Jej zdaniem, pozwala to z optymizmem patrzeć w przyszłość i gwarantuje możliwość dalszej ekspansji. Międzynarodowe gremia bankowe zakładają, że wskaźnik ten powinien wynosić 4%, a więć Citigroup pod tym wzgędem wygląda bardzo dobrze. Bardzo ważnym wydarzeniem, korzystnym dla Citigroup, było zniesienie w Stanach Zjednoczonych tzw. ustawy Glassa--Steagalla, która uniemożliwiała jednoczesne prowadzenie przez banki działalności komercyjnej i inwestycyjnej. Jak podkreśla Miller, dzięki temu Citigroup uzyskała dodatkowe 9 mld USD, które mogła przeznaczyć np. na przejęcia. Najbardziej ambitny plan zarówno Reeda, jak i Weilla to zdobycie w 2010 r. przez Citigroup 20% światowego rynku finansowych usług komercyjnych. Oznacza to około 1 mld klientów korzystających z kart kredytowych, rachunków bankowych, pożyczek, usług ubezpieczeniowych czy usług funduszy powierniczych. Na razie rzeczywistość nie jest tak różowa, choć Citigroup, za pośrednictwem Citicorp, posiada i tak imponującą liczbę klientów detalicznych - aż 65 mln w 42 krajach. Ogólnie instytucja ta działa aż w 100 krajach, jednak usługi z zakresu bankowości detalicznej świadczy tylko w 42. Do tej liczby należy też dodać klientów Travelers, który oferuje usługi maklerskie, ubezpieczeniowe oraz inne usługi finansowe.Emerging markets - pole do popisuPomimo znacznie większych możliwości, jakie niesie ze sobą działanie na rynku amerykańskim, ze względu na ogromną liczbę istniejących tam banków wydaje się on w dużej mierze nasycony. Głównymi rywalami Citigroup, jeśli chodzi o bankowość komercyjną, są Chase Manhattan i HSBC w Nowym Jorku oraz w pozostałej części USA BankAmerica. W innych usługach, a szczególnie w dziedzinie zarządzania aktywami, głównymi konkurentami są Merrill Lynch oraz Charles Schwab, który wykorzystuje nowoczesną technologię internetową.Citigroup stawia więc na ekspansję poza granicami Stanów Zjednoczonych. Ze względu na również silną konkurencję na dobrze rozwiniętych rynkach finansowych w Europie Zachodniej największym polem do popisu stają się więc emerging markets. Ugruntowaną pozycję Citigroup ma przede wszystkim w Ameryce Łacińskiej i na Dalekim Wschodzie, gdzie jest obecny już od początku XX wieku. O tym, jak dobrą renomę wyrobił sobie tam amerykański potentat, świadczyć może fakt, że w ciągu ostatnich dwóch lat, gdy tamte rejony dotknął kryzys finansowy, liczba rachunków bankowych otwartych w Citibank, zamiast spadać, zwiększyła się. Bank nieśmiało spogląda też na nasz region, czego najlepszym dowodem są ostatnie zabiegi, jakie czyni on w celu przejęcia kontroli nad Bankiem Handlowym.Obecnie grupa osiąga wciąż 70% dochodów z działalności na rynku amerykańskim, jednak - według prognoz - proporcje te powinny się wkrótce zmienić na korzyść zagranicy. 46% dochodu pochodzi z bankowości inwestycyjnej oraz tzw. corporate banking (usługi doradcze dla przedsiębiorstw, gwarantowanie emisji akcji i obligacji itp.), kolejne 46% wypracowuje oddział działający w bankowości komercyjnej, 6 do 8% pochodzi z zarządzania aktywami, natomiast pozostałe środki uzyskuje on z inwestycji typu joint venture.Internet na razie zagrożeniemAnalitycy zgodnie podkreślają, że dużym zagrożeniem dla działalności Citigroup jest rozwój usług finansowych za pośrednictwem internetu. Nowoczesna technologia komputerowa pozwala na redukcję kosztów działalności czy szybszy przepływ informacji. Ich zdaniem, Citigroup sporo ryzykuje, ponieważ w wielu segmentach rynku finansowego wciąż oferuje te same usługi, które udostępniała klientom już przed 10 laty. Stosunkowo najlepiej wygląda pod tym względem Salomon Smith Barney, który zaoferował usługi maklerskie za pośrednictwem sieci komputerowej w trybie online, jednak mimo to ustępuje Merrill Lynch oraz tzw. internetowym biurom maklerskim - Charles Schwab czy E*Trade.

opr. Ł.K.