Za wcześnie na fanfary ? pisaliśmy w ubiegłym tygodniu relacjonując z Waszyngtonu kolejne wystąpienie guru światowego rynku kapitałowego, Alana Greenspana. Tłumaczenie jego proroctw jest fascynującym zajęciem dla rzesz analityków na całym świecie. Z lektury specjalistycznej prasy zagranicznej można jednak wnioskować, iż perspektywy gospodarki światowej nie muszą być koniecznie tak różowe, jak można by sądzić po roześmianych obliczach szefów państw, którzy niedawno bawili na japońskiej wyspie (swoją drogą, marnotrawstwo setek milionów dolarów wydanych na tę niezbyt efektywną imprezę musi budzić zażenowanie).Optymista będzie się burzył ? gospodarka amerykańska, choć zwalnia, to pędzi do przodu niczym taran. W Europie przecież też się poprawi i to pewnie ona przejmie rolę lidera globalnego wzrostu, gdy koniunktura w USA nieco ostygnie. Potem rozpędzić się powinna Azja. W czym więc problem? Jak sarkastycznie zauważają niektórzy komentatorzy, problem w tym, że wcale tak być nie musi. Przyjmowane z ulgą ochłodzenie megakoniunktury w Stanach idzie w parze z utrzymywaniem się bardzo wysokich cen ropy naftowej. To niestety zwiększa zagrożenie inflacyjne zarówno w USA, jak i w Europie, gdzie dodatkowym kłopotem może okazać się słabe euro. ?Financial Times? przytoczył opinię jednego z ekonomistów, według którego podwyżka cen ropy o pięć dolarów na baryłce oznacza obniżenie tempa wzrostu amerykańskiego PKB o 0,3 punkta procentowego rocznie. Tylko, że Greenspanowi nie o takie źródło chłodzenia gospodarki chyba chodzi...Z naszego punktu widzenia, ewentualne kłopoty z rozpędzaniem gospodarki światowej, a zwłaszcza europejskiej są jak najmniej pożądane. Bez istotnego wzrostu popytu tam, trudno będzie nam utrwalić pozytywne, ale na razie tylko krótkoterminowe tendencje w eksporcie. Reasumując, może być fajnie. Ale niestety nie musi. Tak więc trzymajmy kciuki za globalną koniunkturę. Bo bez niej i z naszą może być kiepsko.
Łukasz KWIECIEŃ[email protected]