?Pieniądze już zostały wysłane na Twoje konto...?, ?Jestem po to, by Ci pomóc...?, ?Będę Cię szanował po tej nocy...?. Kilka pozycji z kanonu kłamstewek powszechnych. Michael R. Sesit na łamach ?The Wall Street Journal?, przypominając już wspomniane, zauważa pojawienie się nowych. Związanych z giełdą. Cóż więc słyszymy? ?Akcje spółek nowej gospodarki są inne...?, ?Zyski ? lub ich brak ? nie grają żadnej roli...?, ?Firmy nowej gospodarki są odporne na tradycyjne siły rynkowe, a inwestorzy będą wciąż kupowali papiery takich przedsiębiorstw...?.Błyskotliwy wstęp Sesita jest jednak tylko przygrywką do tego, o czym możemy przeczytać dalej. Oto raport firmy konsultingowej Shelley Taylor and Associates. Kolejny zimny prysznic dla naiwnych poszukiwaczy finansowego perpetuum mobile. Przytomne ostrzeżenia, których wciąż za mało wobec pseudoanalitycznego bełkotu i cwaniackich tez fałszywych proroków e-biznesu. Okazuje się bowiem, że wiele firm z kręgu ?new economy? ignoruje fundamentalne zasady strategii biznesowej. Nie ujawnia także informacji, których nie wstydzą się ?niemodne? firmy starej gospodarki.Menedżerowie części e-firm nie są skłonni do dyskutowania takich ?nudnych? spraw jak np. rachunek cash flow. Prognozy wyglądają niczym wzięte z sufitu. Strategia hazardzisty, zabawna w grze ?Monopoly?, w biznesie może przynieść bardzo wymierne szkody. Tymczasem niektóre firmy internetowe mówią inwestorom znacznie mniej, niż powinny. Inaczej mówiąc ? ukrywają niewygodne fakty. Nie dyskutują biznesplanów. Zastępują to tanimi obietnicami i deklaracjami. Bycie inwestorem nie musi oznacza mć bycia ofiarą losu, fundującym cwaniakom szczęśliwą przyszłość. Trzeba patrzeć na fundamenty firm. Na te nudne tabele. Na osiągnięcia. Na koszty. Na przychody. Uważać na to, czy firma rzeczywiście zarabia na tym, o czym tak dużo mówi? Czy stoi tylko na jednej, internetowej nodze, którą może przecież złamać? Czy ma jakieś solidne zaplecze? Sensownych akcjonariuszy (z pieniędzmi!)? Kiedy zamierza zarobić na nowych projektach? A przede wszystkim, po co i jak wydaje pieniądze inwestorów? I jak zamierza zarobić dla swoich akcjonariuszy?Nic za darmo. Za arogancję e-menedżerów i ignorancję fundujących im wspaniałą zabawę inwestorów trzeba będzie zapłacić. Ceną może być załamanie kursu ?ukochanej? spółki. Albo czekanie latami na wyśnione zyski. I dosypywanie do pieca banknotów, których źle prowadzony biznes ? także internetowy ? potrafi konsumować całe góry. W ostatecznym rozrachunku zysków może nie być w ogóle. Naiwni inwestorzy mogą jednak doczekać przykrego bankructwa. ? W czasie nadchodzącej bessy, która będzie trwała lata i która będzie szczególnie dotkliwa dla firm bazujących wyłącznie na internecie, ci, którzy nie uczą się od swoich starszych, mądrzejszych kuzynów ? przegrają ? zapowiada cytowana przez ?The Wall Stree Journal? Shelley Taylor, szefowa wspomnianej firmy konsultingowej. Jej zdaniem, spółki wzrostowe będą musiały walczyć na rynku, na który inwestorzy będą patrzyli już bez różowych okularów.? Najpierw wykorzystamy miliony kapitału, a potem zobaczymy ? mówi menedżer jednej ze świeżo sformowanych firm internetowych. Mówi tak nie o swoich pieniądzach, ale kasie inwestorów, którzy powierzyli ją innej firmie. Ta z kolei środki przetransferowała do spółki zależnej. Zabawa przednia. Są elektroniczne gadżety, plazmowe monitory, służbowe samochody, kierowcy do dyspozycji. ?Wkupywanie? w rynek to miła rozrywka. Blichtr i zadęcie. ? Mamy kasę na trzy lata, a potem i tak się przecież trzeba zrywać ? kpi jeden z pracowników owego e-biznesu. To bardzo poważne ostrzeżenie dla inwestorów ? muszą pamiętać, że kasę z biznesu można wyciągnąć także przez mnożenie kosztów. Będzie więc wąska grupa zadowolonych ? mimo katastrofalnych wyników finansowych. I znacznie większa grupa załamanych, czekających na godziwą stopę zwrotu ze swej inwestycji.Rynek nie jest zabawą dla idealistów. Ale ? przy okazji rewolucji internetowej ? niektórzy z jego uczestników przekraczają normy przyzwoitości. Najgorsze jest jednak to, że mogą czuć się bezkarni. Bo jedynym jurorem ich poczynań pozostają inwestorzy. A ci, przynajmniej na razie, nie pytają, tylko kupują. Nie mając bladego pojęcia o biznesie w ogóle, a internecie w szczególności, są łatwą ofiarą dla cwaniaków obiecujących złote góry. Kupują akcje, windują lub przynajmniej utrzymują kursy. Spekulacja bierze górę nad fundamentami (kto by tam zresztą na nie patrzył). Maszynka się kręci. Kapitału ubywa. Kiedy spadną różowe okulary, inwestorzy będą szukali winnych. Nie potrwa to specjalnie długo. Wystarczy, że spojrzą do lustra. Ale wtedy będzie za późno. Kapitał rozpłynie się w niezupełnie wirtualnej rzeczywistości. O firmowych obietnicach nikt nie będzie chciał z nimi rozmawiać. I znów podniesie się krzyk, że duzi wystrychnęli na dudka małych. Cóż, jeśli ktoś sam się o to prosi...

Łukasz KWIECIEŃ[email protected]